Jesień 1456
Ogon Tinga się zjeżył.– Dobrze że nie powiedziałem ci więcej... – mruknął.
– Godzina jeszcze wczesna, możecie wrócić do środka – Kelnerka wygięła kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. – Zaraz będę miała przerwę, moglibyśmy coś wypić.
– Ja nie piję, dzięki – powiedział Diego.
– Nic a nic? – zmartwiła się bestia.
Ting zmrużył ślepia. Chwilę patrzył na kelnerkę, po czym pociągnął Diego za ramię.
– Chodź, Zamaskowany.
Zdezorientowany mężczyzna nie oporował. I tak nie pozwoliłyby na to nadal bolące mięśnie. Tylko uchylił czapkę i dodał:
– Do widzenia.
Ting zawlókł kuglarza aż na górską ścieżkę. Dopiero wtedy ten zorientował się, że jego towarzysz obrał drogę do miasta. Drobny-dwunogi usunął Diego z oczu podejrzanie przyjaznej kelnerki, ale przy okazji prowadził go na dalsze poszukiwania kawy.
***
– Słyszałem o tym nie raz – pokiwał głową handlarz. – Nawet kilka razy miałem ją na stanie. Ale już dawno jej nie sprzedawałem. To towar zbierany na południu. Bardzo na południu.
– Może jednak ktoś mógłby to sprowadzić specjalnie dla nas? – zapytał Ting. Musiał się wspinać na palce, żeby było go widać spod lady kramu.
– A stać was na to? – kupiec podniósł brew, mierząc tych dwóch wzrokiem.
– Tak właściwie... – zaczął Diego.
– Chcesz nam pomóc? – wszedł mu w słowo Drobny-dwunogi. Jednocześnie rzucił na stragan jakiś pozłacany wisiorek.
Handlarzowi błysnęły oczy. Wyciągnął rękę po błyskotkę. Wtedy Ting wbił pazury obok jego dłoni.
– Ale jeśli nas oszukasz...
– Ufamy, że zrobisz co w twojej mocy – tym razem to Diego przerwał towarzyszowi. Zrobił przyjazną minę, ale nie było tego widać zza jego maski.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz