Zima 1456
Diego zacisnął zęby i pomimo bólu wspiął się na gałąź. Zobaczył, że krew przesiąkała już przez opatrunek. Będzie musiał wybrać się z tym ugryzieniem do jakiegoś medyka; może znajdzie Connę gdzieś przy skraju lasu.Diego, choć przyszło to z lekkim trudem, wdrapał się jeszcze wyżej. Teraz widział wszystkie wilki, które po nich przyszły. Diego policzył palcami strzały w kołczanie. Powinny mu wystarczyć, ale bezpieczniej będzie nie chybiać.
Pierwszy wilk oparł się przednimi łapami o pień drzewa, na którym siedzieli Diego i Drun. Warknął głośno; aż było w tym czuć nutę irytacji wywołanej faktem, że nie może dosięgnąć celu. Łowca podniósł łuk i ze skupieniem wycelował. Teraz mógł to robić z pełnym spokojem o bezpieczeństwo swoje i Druna, którego eskortował.
Łowca wypuścił pierwszy pocisk; potem następny i następny. Wilki padały jeden po drugim, chociaż czasem trzeba do tego było więcej niż jednej strzały. Diego poruszał się z gałęzi na gałąź w poszukiwaniu jak najlepszego kąta celowania. Przeskakiwał bez trzymania się niczego, co widocznie zaimponowało Drunowi.
Po jakimś czasie na dole został już tylko jeden wilk. Był jednak bardzo niespokojny, a co za tym szło, tak ruchliwy, że Diego nie mógł go trafić. Po trzeciej zmarnowanej strzale łowca zaczął się zastanawiać, czy czasem nie lepiej byłoby stanąć z tym osobnikiem do walki tam na ziemi.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz