Wiosna 1457
Carlos podał Diego jego część zarobionych pieniędzy. Kuglarz schował je do sakiewki przy swoich niewypakowanych rekwizytach.– Słuchaj, będę potrzebował jakiejś roboty. Mógłbym czasem tu z tobą występować? – zapytał bard.
– Naprawdę chciałbyś? – ucieszył się Diego. – Jesteś świetny, myślałem, że już grasz gdzieś profesjonalnie.
– Hehe, jestem profesjonalistą, ale lubię odskocznię – Carlos chrząknął. – W skrócie, jestem chwilowo bezrobotny – Założył swoje nakrycie głowy z powrotem.
– Skoro tak... Jestem na tak – oznajmił Diego.
– Wspaniale – Carlos w przypływie nowego entuzjazmu wstał. – Tańczysz z ogniem, a co byś powiedział na sztuki z różnokolorowymi płomieniami? – Po tych słowach podciągnął rękawy.
Ku zdziwieniu nowego kolegi, bard wypuścił z rąk płomienie. Każdy skrawek ognistego podmuchu był innego koloru; barwy przeplatały się między sobą i wciąż tworzyły nowe. Diego w pełni podziwu, a wręcz oczarowania, otworzył szeroko oczy i usta. Przypominający poszarpane tęcze ogień został jednak wypuszczony zbyt blisko jednego ze straganów. Handlarz zmuszony był z krzykiem ewakuować się ze swojego stoiska. Całe otoczenie poderwało się z miejsc; wszystkie oczy powędrowały na barwny pożar.
– Um... Ups – szepnął Carlos.
Diego natychmiast zaczął szukać czegoś, czym można pomóc przy gaszeniu ognia. Nie znalazłszy niczego bliżej, pobiegł w stronę studni. Rozejrzał się za wiadrem, ale tego jak na złość, nie było. Co jeszcze można by zrobić, żeby zaradzić na ten ogień? Myśl, Diego, myśl!
Carlos wycofał się nieco. Wtedy po raz drugi tego dnia obił się o kogoś plecami.
– Tu jesteś... – mruknął brodaty mężczyzna. Spojrzał na barda, a potem na płonący stragan.
– To nie ja. Miejscowy kuglarz bawił się ogniem i... sam widzisz.
Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi. Ogień mienił się tysiącem kolorów, oczywistym było, że zwykły kuglarz nie spowodowałby zapłonu tego typu.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz