Jesień 1457
Znów zasiedli do stołu. Nie spieszyli się, mimo to wieczerza szybko zniknęła z talerzy.
– Czyli jutro wyruszasz? – zaczął rozmowę Regis.
– Tak planuję. Pora wyjść na swoje. – odparł młodzieniec.
– Jakiś konkretny kierunek? Może jakiś plan?
– Myślałem, żeby znaleźć jakieś odpowiednie miejsce i zbudować własny dom.
– Tańsze rozwiązanie niż wynajmowanie czegoś. Budowa nie należy jednak do prostych spraw. Dasz sobie radę?
– Jakoś dam sobie radę. Trzeba nauczyć się radzić bez niczyjej pomocy.
– Praktyczne podejście, ma jednak swoje wady – odparł, zmieniając lekko ton głosu. Po głowie łowcy przeszło wiele myśli. Działanie w pojedynkę nie zawsze jest najlepsze, wiedział o tym bardzo dobrze.
– Chodzi ci o coś konkretnego?
– Nie ważne, luźne przemyślenia. – Machnął lekko ręką, dając do zrozumienia, że kwestia nie jest do roztrząsania.
– À propos tematu domu, ten wynajmujesz czy go od kogoś kupiłeś?
– Powiedzmy, że wpadł w moje ręce i już nikt nie ma do tego zastrzeżeń.
– Są podobne budynki w okolicy, które można by było, delikatnie mówiąc, zarekwirować?
– Niezbyt. Bliżej miasta są same stare drewniane ruiny, o ile coś jeszcze zostało. W większej odległości nic nie kojarzę, oprócz jednej chaty, która i tak już jest zajęta przez ciekawego jegomościa.
– Ciekawego? – Chłopak pytał, a każde następne wypowiedziane przez niego zdanie, nacechowane było coraz to większą ciekawością i fascynacją.
– Przybysz ze wschodnich krain. Podobno członek jakiegoś wysoko postawionego rodu.
– Skąd to wszystko wiesz?
– Ptaszki ćwierkają tu i tam, a ja wiem, gdzie słuchać i kogo za język ciągnąć.
– Pokażesz mi kiedyś, jak to się robi?
– Nie. To zdobywa się z czasem, doświadczeniem i praktyką, a przynajmniej te najlepsze źródła. Dobra, jest już późno a ty będziesz miał ciężki dzień.
– Masz rację. Tak czy inaczej, chyba udam się już spać. Dobranoc.
Pil ruszył na wyższe piętro, pozostawiając gospodarza samego w kuchni, wracając tylko na moment, by odpalić swoją latarenkę, od lampy, która stała na środku dużej ławy. Właściciel przybytku opierając się o tył krzesła, spoglądał; to na lekkie zdobienia ramy przedmiotu, która trzymała mleczne szybki, zza których bił blask; to w ciemność za oknami, w której szukał ukojenia dla oczu od światła. Mijały tak godziny. Łowca nie mógł znaleźć w sobie ochoty na sen. Rozmyślał nad wieloma sprawami, w tym tą, że jutro znów będzie jedynym rozumnym mieszkańcem tego budynku, bo wliczając każdego drobnego robaka, lub inną maleńką kreaturę goszczącą tu co jakiś czas, nie mógł narzekać na brak towarzystwa.
Podczas zbliżania się połowy nocy, wstał ze swojego miejsca i wyszedł na chwilę, zabierając ze sobą małą lampkę. Udał się do schowka, stojącego przy jednej ze ścian domu. Spędził tam kilka minut, po czym wrócił do domostwa, zgasił każdy płomień rozświetlający wnętrze i udał się prosto do swojej skromnej sypialni.
Gdy nastał ranek, a słońce wyłoniło się ponad horyzont wystarczająco, by swym jestestwem oświetlić krainę, łowca znów siedział w dolnym pomieszczeniu, czekając, by woda znajdująca się w kociołku nad paleniskiem się zagotowała.
– Dzień dobry. – Głos młodzieńca dobiegł ze schodów.
– Jak minęła noc?
– Może być. Widzę, że już coś szykujesz.
– Ano.
Pil wziął chleb, a drugi z myśliwych przyniósł ze spiżarni kilka produktów. Śniadanie minęło bez przeszkód. Gdy skończyli jeść, Listig znów skierował się na górę. Gdy wrócił, był przyszykowany do drogi.
– Na mnie już chyba czas – rzucił do towarzysza.
Udali się przed budynek.
– Poczekaj – powiedział krótko, po czym zabrał coś ze schowka. – To może ci się przydać.
Starszy łowca podarował mu siekierę, która widocznie nie bywała często jak i od dawna używana.
– Dziękuję. Przyda się. – Obejrzał podarek, po czym schował go w bagażu. – Bywaj Regisie.
– Powodzenia.
Chłopak ruszył w swoją stronę, pozostawiając kompana samego we włościach.
– Znowu spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz