Jesień 1457
Gdy zaczął zbliżać się do domu potrzebującego pomocy, zauważył spory ruch. Ludzie byli podenerwowani. Widok ten utwierdził go, że coś było bardzo nie tak.
Wewnątrz budynku było kilka osób.
– Tędy proszę. Tam jest. – Słowa te padły od wcześniej spotkanego mężczyzny.
Na łóżku pod cienką kołdrą leżał myśliwy. Był blady i przerażony.
Regis usiadł na przystawionym do łoża taborecie.
– Bogumile. – powiedział spokojnie – Co się stało?
Nie było reakcji poza zastałym już roztrzęsieniem
– Zrobimy inaczej – po tych słowach łowca zrobił lekki ruch ręką koło głowy pacjenta, mówiąc po cichu krótką frazę.
Szybkie bicie serca uspokoiło się, a oddech wrócił do miarowego rytmu.
– Teraz możesz mówić?
– Tak – powiedział po cichu leżący wieśniak.
– Co się stało?
– Szedłem po lesie jak zazwyczaj. Tropiłem stado saren. Widziałem ostatnio, że jedna jest osłabiona i łatwiejsza do upolowania. Nagle poczułem coś, coś dziwnego. – część objawów znów wróciła, ustąpiły jednak po krótkiej chwili i kilku łykach ofiarowanego mu naparu. – Ten fragment lasu, dawno tam nie byłem, ale kiedyś tam tego nie było.
– Czego?
– Wejścia, kamieni, cegieł.
– To miejsce, było duże?
– Nie, chyba, nie przypatrzyłem się. Tam coś było. Przeszył mnie chłód. Ktoś, coś stamtąd się wyłoniło. Cień. Nie był straszny, ale, czułem, przerażenie, rozpacz. To nie było stworzenie, jakie znam.
– Od jak dawna bywałeś w tamtej części lasu?
– Tam na zachodzie, od lat. Odkąd zacząłem wędrować po okolicy i polować odwiedzałem te tereny. Fakt, są dość daleko, ale bywałem tam. Nigdy nie było tam ruin.
– Tyle wystarczy, wiem co potrzeba.
Łowca wstał, pożegnał się z obecnymi tam osobami i ruszył z powrotem do własnego domu
– Mości łowco! – zawołał jeden z mieszkańców. – Co to było?
– Upiór.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz