Jesień 1457
Regis zaśmiał się, wracając do wygodnej pozycji siedzącej.
– Już nawet koń mnie atakuje.
Wierzchowiec nachylił głowę, dając się swobodnie pogłaskać.
– W takim razie nie będzie się nadawał na przynętę – kontynuował łowca. – Pozostaje jeden z nas, a jego trzeba gdzieś bezpiecznie odstawić. Jaszczury z chęcią by się nim pożywiły.
– Ialan. - Powiedział czarnowłosy towarzysz.
– Ciekawe imię. Wracając do tematu. Jaki styl potyczki preferujesz?
– Mam miecz, lecz wolę czary dystansowe, głównie na dezorientacje.
– Więc ustalone.
– To znaczy?
– Wolę starcia bezpośrednie. Zostanę przynętą, a ty będziesz wsparciem z odległości.
– Dasz sobie radę? Możemy złapać jakieś zwierzę, może też się sprawdzi?
– Dzięki za troskę, ale nie będzie to moje pierwsze starcie z wyverną, wiem co i jak.
– Miałeś już z nimi styczność?
Krótkowłosy łowca przekręcił głowę, podniósł lekko rękę i palcem wskazał szramę, biegnącą po części prawego policzka oraz ust.
– Wyverna Szkarłatna, Góry Owcze. Będzie już jakiś czas.
– Fajna pamiątka.
– Kolejna do kolekcji. Przynajmniej mam dzięki temu czerwone futro na zimę do zbroi.
Avrion przybrał wyraz zadumy, a po chwili kontynuował rozmowę.
– Południe, aż tam zawędrowałeś?
– Trochę świata widziałem, w wielu miejscach byłem, ale jako handlarz podróż też nie jest ci obca. Ale wracając, tak, dam sobie radę. W razie czego pokaże bestii gdzie siedzisz.
– Żeby mnie zaatakowała?
– Raczej myślałem, że po zobaczeniu twojej twarzy ucieknie.
Zaśmiali się lekko, po czym zebrali obozowisko i ruszyli dalej wzdłuż ścieżki, mając nadzieję znaleźć odpowiednie miejsce na zasadzkę.
Droga wiodła wśród skał, przerywanych fragmentami płaskiego terenu i zdarzających się stromych urwisk.
– Nie jesteś zmęczony? – spytał Avrion siedzący na swym czarnym koniu, spoglądając na idącego obok towarzysza.
– Nic mi nie jest. Długie ciężkie przeprawy to dla mnie norma.
– Koń jest praktyczniejszy.
– Ale więcej przy nim zamieszania.
– Więc męcz swe nogi.
– A niech twoje delikatne dalej odpoczywają. Obyś w trakcie polowania się nie zmęczył.
– Heh. Cięty humor. Wymyśl lepsze żarty.
– Dopasowuje je do poziomu rozmówcy.
Oboje łowców spojrzało po sobie i choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka, kąciki ust obydwu lekko się podniosły.
Słońce już dawno było w zenicie, gdy krótkowłosy myśliwy przystanął koło grupki sporawych głazów, wokół których rosły kępy kosodrzewiny i kilka wyższych krzaków.
– Poczekaj chwilę. – Po tych słowach piechur udał się w głąb miejsca, a po kilku minutach wrócił, niosąc wieści, które mogły ich zainteresować.
– Chyba takiego miejsca szukaliśmy.
Oboje poszli do punktu.
Gdy jasne skały przestały blokować widoku, ich oczom ukazała się duża półka skalna, otoczona z większości stron kamiennymi ścianami, a z jednej urwiskiem. Widok rozciągał się na biegnący poniżej ich poziomu gruntu niski las i polany, ciągnące się po samo urwisko Doliny Krzyku. Teren był przeszywany co jakiś czas formacjami skalnymi. Podchodząc po samą skarpę i spoglądając w dół, dostrzegli prawie pionową ścianę, u podnóża której znajdowało się masę kamieni, odrywanych z ich oryginalnych miejsc przez procesy wietrzące.
– Wysoki spadek. – Powiedział Avrion podchodząc do samej krawędzi. – Jeśli twoje żarty się nie poprawią, wylądujesz tam.
– Skoro przez zły humor można zginąć, jak jeszcze żyjesz? – odparł Regis, rozglądając się jednocześnie po placu. – Kiedyś tu gniazdowały – kontynuował – ślady pazurów na skałach, pozostałości legowisk.
Łowca podszedł do jednej ze ścian.
– Resztki posiłków. – Schylił się i ręką zaczął przebierać w leżących tam obiektach. Drugi mag podszedł, by przyjrzeć się znalezisku.
– Co tam masz? – spytał czarnowłosy.
– Kozę. – W ręce Regisa znalazła się kość udowa zwierza. – I ludzi. – w drugiej dłoni trzymał uszkodzoną czaszkę.
– Od dawna gadów tu nie było.
– Może ze dwa lata. – Wstał, po czym skierował wzrok ponad przepaść, podziwiając rozciągający się widok. – Miejsce mamy. Pora zacząć przygotowania.
C.D. Avrion
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz