Jesień 1457
Początkowo nie wiedział, gdzie jest. Kiedy świat przestał wirować, natychmiast tego pożałował. Coś się w nim zaczęło kruszyć. Jak szczelina w lodzie, snująca się po całym jeziorze, aż do jego stóp. Kiedy wpadł do zimnej wody, nie chciał już z niej wychodzić. Nie sądził, że był zdolny do takich uczuć. Był przecież bezlitosnym lordem Shenem. Wszyscy powinni mu się kłaniać, być na każde zawołanie. Mimo tego... był tak potwornie sam. Zacisnął powieki, starając się nie okazać po sobie słabości. To musiała być wina wieku, który pochłaniał jego ciało, tkanka po tkance. Nie mógł sam siebie okłamywać, że nie widział zmarszczek w tafli wody. Starość robiła z nim coś niewysłowionego. Dotkliwego aż do głębi. Uderzała w partie, o istnieniu których nie miał dotąd pojęcia.
Słowa Avriona docierały do niego jak zza warstwy wody. Były zamglone i niewyraźne. Wkrótce resztki ciepła zniknęło, a on był osaczony własnym ziąbem. Zwinął się w kłębek, choć nie wiedział, czy zrobił to naprawdę, czy tylko sobie to wyobraził. Nie czuł kontaktu z własnym ciałem. Nie czuł otulającego go wełnianego koca, ani miękkości poduszki pod głową. Otumaniony własnym bólem, z trucizną atakującą układ nerwowy. Nie wiedział, czy od tego ucieknie.
Czy tak wyglądała śmierć? Był tak potwornie samotny. Chciał kogoś przy sobie, tak rozpaczliwie, że rozdzierało to jego skórę. Zimno raniło jego ramiona, a policzki pokrywały się gęstym rumieńcem. Krople spływały po jego twarzy, nie wiedział jednak, czy był to pot, czy może łzy. Spadał na dno mroźnego jeziora, taki był koniec. Uderzał o dno, gotów odpłynąć na tamten świat. Muł przepuszczał jego ciało przez swoje warstwy...
Nagle ciepło powróciło. Gwałtownie wypchnięto go do wody, a potem na powierzchnię. Wyrzuciło go tak wysoko, że poczuł podmuch zimowego powietrza. Otulił jego mokre policzki, a dreszcz przeszył jego wymarznięte ciało. Będzie chory. Jest chory...
Gwałtownie zaczerpnął powietrza i otworzył powieki. Nie widział błękitu, ani nawet szarości, nieba. Dostrzegał ciężki, naciągnięty materiał zdobiony błyszczącymi niciami. Do jego nozdrzy doszedł zapach przypraw, który dobrze rozpoznawał. Udało mu się przenieść wzrok w bok, do jego źródła. Obok niego siedział Avrion i patrzył na niego uważnie. Nie uśmiechał się. Czekał na coś.
– Mówiłem ci, żebyś nie odchodził – wyszeptał ciemnowłosy.
Shen chciał coś odpowiedzieć, ale sam nie wiedział co. Czuł konieczność otworzenia ust, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
– Czułem, że twoja dusza się ulatnia. Nie rób tak więcej – dodał Avrion, równie cicho. Pobrzmiewała w nim groźba, choć Shen nie znał jej przyczyny.
Wtedy poczuł, lub usłyszał, obecność kogoś jeszcze. Kupiec podniósł wzrok i popatrzył na wprost z intensywnością, której Shen nie widział ani razu, od kiedy tutaj się znalazł. Chciał obrócić głowę, ale nie mógł. Ktoś stał w wejściu do namiotu, to było pewne. Nie umiał jednak rozpoznać barwy głosu. Wspomnienia coś mu podpowiadały, ale nie łączył ani słów, ani obrazów w logiczną całość. Był całkowicie zgubiony w swoim mętnym umyśle. Zmęczony, znów pozwolił powiekom opaść. Słuchał jednak, próbując zrozumieć wypowiadane słowa i połączyć w dające się zinterpretować zdania.
<Shiranui?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz