Jesień 1456
Shen spojrzał na niego gniewnie. Kiedy zauważył, że na młodszym mężczyźnie nie zrobiło to żadnego wrażenia, a jego twarz pozbawiona choć cienia zmarszczek nie drgnęła, syknął:
– Już wiem, gdzie jest Gildia. Mogę dotrzeć tam sam i wymordować wszystkich, kogo tylko tam znajdę, bez względu na płeć, ani wiek.
– To byłoby niezbyt mądre posunięcie, skoro rzekomo nas potrzebujesz...
– Co jeśli kłamałem i była to tylko naiwna bajeczka, w którą uwierzyłeś?
Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą, pełną napięcia chwilę. Avrion wciąż wyglądał na niewzruszonego, choć wyraźnie nad czymś się zastanawiał. W końcu zsunął się z siodła i bez słowa zaczął prowadzić Ialana za sobą. Shen na szczęście miał umiejętność wsiadania na konia w ruchu, wobec czego nie stanowiło to dla niego większego kłopotu. Wystarczyło, że wziął mały rozpęd, wybił się, a jego noga sama odruchowo wylądowała po drugiej stronie siodła. Wylądował wygodnie i bezboleśnie. Avrion nawet się nie obejrzał. Prowadził dalej fryzyjczyka przez bagno, nie chcąc kontynuować rozmowy z białowłosym.
Lord stale obserwował tył głowy mężczyzny. Ciemne włosy zawiewał brutalny mroźny wiatr przyniesiony przez nadchodzącą zimę. Nie rozumiał jego poczynań. Nie zależało mu? Na to wyglądało. Już w myślach przygotowywał przemowę, jaką odbędzie wobec członków Gildii. Z łatwością zostanie jej przywódcą, był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek wątpliwości. Odbuduje swoją potęgę, stworzy armię pełną doświadczonych wojowników. Niaolong jeszcze o nim usłyszy i pożałuje wygnania najwybitniejszego ze swoich dowódców...
Niestety, jak wkrótce będzie mu dane się przekonać, żadne z tych planów nigdy się nie spełni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz