Jesień 1457
Avrion postanowił zrobić dobrą minę do złej gry. Z gracją przestępywał ponad kamieniami i występami, zbliżając się do łowcy, po czym, będąc już całkowicie na widoku, rozpostarł ramiona.
– Stęskniłeś się?
"Rzeźnik" uniósł brew, czekając aż długowłosy doda coś więcej. On jednak opuścił ręce i minął go. Pogłaskał uspokajająco czarny łeb Ialana, który akurat wyłonił się z drugiej strony. Wystraszony atakiem wyverny zaczął biec na oślep między drzewa. Łowca nie wątpił, że wróci, choć w tych warunkach sam postanowił udać się na poszukiwania. Przy tej sposobności ku jego nieszczęściu natknął się na trop mężczyzny, który najwyraźniej postanowił w tym samym czasie wybadać teren.
– To był twój czar, prawda? Wyczułem opór – zagaił Regis.
– Nie zamierzałem zabierać ci zlecenia. Zależało mi wyłącznie na zdrowiu Ialana...
– Nie do tego zmierzałem. Chciałem się tylko upewnić, że nie mamy nieproszonego towarzystwa – "Rzeźnik" skrzyżował ramiona na piersi.
– Ach, tak. To prawda. Nie mamy towarzystwa.
Ialan zarzucił swoim potężnym łbem i prychnął. Przestępywał niecierpliwie z nogi na nogę. Coś czaiło się w pobliżu. Avrion jednak nie wyczuwał charakterystycznego mrowienia istot magicznych.
– To nie jeden wyvern.. W okolicy jest całe leże...
– Mówisz? – Avrion podniósł głowę, nagle zainteresowany. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. – I sugerujesz, że potrzebujesz pomocy?
– Nic nie mówiłem o żadnej pomocy. Ba, nie zasugerowałem nawet, że jest ona konieczna – odpowiedział Regis.
– Dasz sobie radę z całym leżem? Powodzenia – zaśmiał się sucho Avrion. Teraz, kiedy miał przy sobie Ialana, mógł wracać do swojego prowizorycznego obozowiska. Zostawił tam palenisko. Nic nie powinno się dorwać w tym czasie do jego rzeczy, choć i tak wyczuwał, że powinien czym prędzej wracać.
– Leżem? Skąd wiesz, że to leże?
– Przecież sam mi... – Avrion urwał. Obejrzał się dookoła. Nikogo prócz nich tam nie było. Zmarszczył lekko brwi, taksując wzrokiem po raz kolejny okolicę. Za drzewami nie mignęła mu żadna twarz. Sowy pochukiwały, słyszał gdzieniegdzie trzepot skrzydeł drapieżnych, choć niewielkich, ptaków. Nic jednak nie wskazywało na obecność człowieka.
Jego wzrok zatrzymał się na twarzy Regisa zastygłej w oczekiwaniu.
– Nieważne. Walka w pojedynkę może być niebezpieczna. Zaraz wróci ich więcej – odpowiedział w końcu.
<Regis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz