Jesień 1457
Shen leżał na swoich miękkich poduszkach w namiocie i sporządzał notatki w grubym, obitym skórą notesie. Zakupił go nie tak dawno podczas wyprawy do Rivotu. Nie lubił tamtejszej ludności. Była prostacka i biedna. Musiał jednak przyznać, że od czasu do czasu mieli tam całkiem zgrabne oferty. W ten sposób kupił za małą kwotę nie tylko notatnik, ale i pióro oraz kałamarz pełen atramentu. Skrobał sumiennie używając jak najprostszych słów. Wciąż nie radził sobie najlepiej z tutejszą mową. Najchętniej pisałby w swoim ojczystym języku, ale Lestat kazał mu prowadzić akta w taki sposób, by były zrozumiałe dla wszystkich.
Nagle poczuł powiew chłodu. Wdarł się od strony wejścia. Myślał, że wiązanie się poluźniło i już gotów był wstać, ale okazało się, że nie stało się to samoczynnie. W wejściu do karmazynowego namiotu zarządców stała dziewczyna ani wysoka, ani ładna, ani nie posiadająca żadnych interesujących atutów. Interesująca dla Shena wydała się tylko podłużna, poważna twarz pokryta piegami i przenikliwy, odważny wzrok zielonych oczu. Patrzył z niewypowiedzianym pytaniem wiszącym w powietrzu.
– Słyszałam, że zajmuje się pan zarządzaniem Gildią Łowców.
Z trudem powstrzymał grymas oburzenia. Nie ukłoniła mu się, nie przywitała. Żadnego szacunku. Kolejna prostaczka na jego drodze.
– Poniekąd – powiedział, siląc się na spokój. Zamknął notes i wyprostował w poduszkach.
– Mogę panu w tym pomóc – oznajmiła, zdejmując z głowy skórzany kapelusz. Shen milczał przez dłuższą chwilę.
– To dość zuchwała propozycja jak na kogoś, kogo widzę po raz pierwszy, nie uważasz?
<Georgina?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz