Jesień 1457
Byli w drodze od kilku godzin. Dzień był lekko zachmurzony. Wiatr smagał okolice, coraz lepiej widoczną ze zmierzającej coraz to wyżej ścieżki. Jechali na koniach. Kupiec na myszatym, Regis na siwym. Podróż mijała w ciszy przerywana krótkimi wymianami zdań. Gdy szlak powoli zaczął zmieniać się z ubitej ziemi na twarde kamienie, handlarz przystanął.
– Dalej wyruszysz sam. Ja z wierzchowcami wracam do miasta, będziemy czekać na wieści.
– Jeśli w ciągu tygodnia nie dam znaku życia, możesz szukać nowego łowcy na to zlecenie.
– Oby nie było to konieczne.
Myśliwy zsiadł z rumaka, zabierając cały należący do niego bagaż. Podali sobie ręce, po czym każdy ruszył we własną stronę.
Kierując się dalej we wschodnim kierunku, dostrzec można było zmieniający się krajobraz. Mniejsza ilość roślinności i rzadsze niższe drzewa odsłaniały gołe jasnoszare skały. Strome krańce drogi ukazywały piękny widok na okolicę i możliwość szybkiego znalezienia się u podnóża wzniesienia w formie, która ucieszy tylko okoliczne stworzenia czekające na łatwy łup.
Godziny mijały, a wieczór powoli się zbliżał. Regis zdecydował się, że w najbliższym lesie rozbije swój obóz na tę noc.
Świerki, jodły i limby zapewniły osłonę od otwartej przestrzeni, a ich uschnięte i opadłe gałęzie miały posłużyć jako paliwo w ognisku, które wraz z noclegiem przygotowywał.
Gdy ciemność na dobre nastała, łowca miał już wszystko gotowe. Piekł nad ogniem zabrane jako prowiant kawałki mięsa, sam zajmując się jednocześnie, na prowizorycznym stanowisku dziwnymi alchemicznymi mazidłami. Czas mijał gdy do jego uszu dotarł, inny od szumów tła dźwięk. Przygotował leżący nieopodal miecz, szykując się na przedwczesną walkę. Poprawił pelerynę go okrywającą i podniósł lekko jej kaptur. Odgłosy zamieniły się w wyraźnie słyszalne kroki wierzchowca, który powoli zbliżył się do biwaku. Jeździec zsiadł ostrożnie, a dzięki blaskowi ogniska ukazała się jego wysoka czarnowłosa sylwetka. Znał tę twarz, był to mężczyzna, jeden z łowców gildii. Miał niedawno z nim do czynienia.
– Ciebie się tu nie spodziewałem. – Powiedział z lekkim uśmiechem, zdejmując całkowicie kaptur i chowając miecz. Mina przybysza nie zmieniła się, wyczuć można było jednak niezadowolenie, że ze wszystkich możliwości akurat ta się spełniła.
– Ani ja ciebie. – Odparł oschle. – Co tu robisz?
W ten daleko, na wschód od nich, odbity od ścian niedalekiej doliny rozbrzmiał odgłos będący połączeniem ryku i skrzeku.
– To chyba był cel mojej wyprawy – odparł Regis, siadając na swoje poprzednie stanowisko.
C.D. Avrion
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz