Jesień 1457
Avrion przesunął dłonią po miękkich chrapach Ialana. Poczuł na skórze jego ciepły, kojący oddech.
– Wyprawy, powiadasz... – mruknął. – Zlecono ubicie tego samego stworzenia dwóm osobom. To ci pomyłka...
– Do czego zmierzasz? – zapytał ostro "rzeźnik".
– Do niczego. Nie będę ci przeszkadzał w zleceniu – po wypowiedzeniu tych słów, zgrabnie wskoczył na siodło nieco zaskoczonego rumaka. Koń postąpił kilka zniecierpliwioncyh kroków, jakby chcąc strącić swojego jeźdźca. Najwyraźniej spodziewał się przerwy.
Regis parsknął nieco rozbawiony.
– Odjedziesz?
– Tak właśnie zrobię. Chciałem załatwić przy okazji parę spraw w Birme, ale najwyraźniej obejdzie się bez spodziewanego przeze mnie przystanku. Miłej zabawy z wyverną.
– Łatwo odpuszczasz.
Avrion nie dał się sprowokować. Dał Ialanowi znak, by ruszył szlakiem stępem, aby mieć szansę odpocząć po wspinaczce.
– Rób jak chcesz... ale w nocy nie opłaca się jeździć – odpowiedział niby obojętnie Regis.
– Dzięki za radę, ale znam tę trasę już na pamięć. Wiem czego się spodziewać.
Teraz już nie napadnie mnie białowłosy wariat, a nic nie zaskoczy mnie bardziej, niż to, pomyślał Avrion.
– Jak się boisz... tylko powiedz. Może ululam cię do snu i ucałuję, jak będziesz ruszał na bój – powiedział, choć niezbyt głośno. Nie miał pewności, czy drugi łowca go usłyszy. Nie zależało mu na tym. Rzucił drobny czar polepszający wzrok w ciemności i podążył w mrok, między dobrze znane mu drzewa.
<Regis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz