Jesień 1456
Rynek pustoszał, gospody odżywały. Trzech zataczających się mężczyzn po prawej przekrzykiwało się i śmiało głośno. Po lewej śmiało o latarnię opierała się kobieta. Właśnie uniosła wzrok i napotkała jego wzrok. Oderwała się od latarni, by do niego podejść. Twarz Claya pokrył rumieniec, kiedy dostrzegł mocny makijaż na jej twarzy i wyzywający strój. Kurtyzana uśmiechała się zachęcająco. Chłopak zaś miał ochotę zapaść się pod ziemię.
– No cześć, chłopcze. Piękny wieczór, prawda?
– T-tak. Chyba tak.
– Gdyby tylko nie wiał ten okropny wicher. Powiedz, skarbie, nie jest ci zimno?
Zaskoczony i zawstydzony Clayton wymruczał coś pod nosem, co kobieta uznała za zgodę. Jej ładną twarzyczkę zdobił pobłażliwy uśmiech. Niewątpliwie czuła rozbawienie, błędnie interpretując zaambarasowanie chłopaka.
– Mogłabym cię skutecznie rozgrzać. Kilka Ora i poczujesz taki gorąc, jakiego nigdy w życiu nie czułeś.
Kobieta trzepotała rzęsami i coraz bardziej zmniejszała pomiędzy nimi dystans. Do nozdrzy Claytona dotarł duszący zapach tanich perfum. Nie miał odwagi unieść wzroku i spojrzeć w jej twarz. Zamurowany tym zwrotem akcji nie zdobył się także na odsunięcie od kurtyzany, która ponownie uznała to za dobry znak.
– Kochaniutki, nie ma czego się wstydzić. Nigdy nie byłeś z kobietą, dobrze myślę? Poprowadzę cię, zadbam o ciebie. Spodoba ci się, przyrzekam. Mogę nawet zejść nieco z ceny. Wszystko dla takiego pięknego chłopca jak ty.
<c.d.n.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz