Jesień 1456
Avrion stał i opierał się plecami o słup, czekając na zarządcę miasta. Na dworze już się zdążyło ściemnić. Ta jedna lampa, którą miał nad głową, stanowiła jedyne źródło światła. Mag obserwował, jak cienie lekko kołysały się na brukowanej uliczce wraz z tańcem płomienia.
Po pewnym czasie znudzony podniósł wzrok i zobaczył przyglądającemu mu się z oddali szczupłego chłopca. Miał błyszczące, przestraszone oczy i jasne włosy. Do tego z jego ramion zwisał gruby, wełniany sweter.
– Coś się stało? – zapytał Avrion dostatecznie głośno, aby go usłyszał. Nastolatek się spłoszył.
– Nie, nie... tylko... – urwał.
Avrion patrzył na niego spokojnie spod lekko zmrużonych oczu.
– Jest pan łowcą...?
– Tak.
Chłopak z podekscytowaniem przestąpił z nogi na nogę i podszedł nieco bliżej. Teraz znajdował się w zasięgu światła lampy, dzięki czemu Avrion miał okazję widzieć wyraźniej jego okrągłą twarz oraz odbijające światło okrągłe okulary. Wyglądał na wrażliwego marzyciela.
– Czy mógłby mnie pan zabrać ze sobą?
Avrion nieznacznie uniósł brew.
– Twoi rodzice na to pozwolą? To niebezpieczne.
– Wie pan... – mówił chłopak z nagłym, choć nadal subtelnym, podekscytowaniem. – Mama wysłała mnie do wujka, żebym nauczył się jak być łowcą, ale on już nie pracuje w tym zawodzie i...
– Twój wujek był łowcą? – zapytał mag z nagłym zainteresowaniem.
– Profesjonalistą.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz