Lato 1457
Znał te stwory, wiedział, że nie wyjdą na słońce i że nie ma dużo czasu na przygotowania. Nie tracił czasu.
Plecak po wyciągnięciu z niego potrzebnych rzeczy odłożył kawałek dalej zabezpieczając zaklęciem ochronnym na wypadek niechcianych potencjalnych nowych posiadaczy jego własności. Przed wejściem do domu zaczął tworzyć krąg rozkładając niewielkie kamienie z symbolami. Rozstawił kilka prowizorycznych ognisk kawałek od domu, które dadzą światła w trakcie starcia. Przyczepił do pasa kilka fiolek z żółto-szarym proszkiem i mieszek z kryształami, które już wyciągnęły go z opresji. Miecz i niezawodny nóż od dawna były w gotowości. Przygotowania skończone.
Słońce zaczęło zachodzić, a zwiastujący kłopoty mrok powoli ogarniał okolicę. Rozpalił ogniska, nałożył zaklęcie ochronne i czekał. W okolicach godziny po zajściu ostatnich promieni dziennej gwiazdy usłyszał to na co czekał. Warczenie dobiegające z wnętrza chaty stawało się coraz bardziej wyraźne. Wychodziły. W ciemności dostrzegł cztery pary oczu. Dobył miecza, w samą porę. Zanim się obejrzał jeden już pędził w jego stronę. Szybkie cięcie przejechało po boku stwora, nie zrobiło to jednak na nim wrażenia. - Są to odporne potwory, to będzie ciężkie starcie - pomyślał i na jego nieszczęście miał rację.
Drugi już szykował się do ataku, lecz trzeci go uprzedził. Rzucił się na łowcę, nie miał jednak szczęścia. Szybki unik spowodował chybienie stwora i lądowanie na ziemi, które wytrąciło go z równowagi, a uderzenie miecza w kark skróciło jego ciało o długość głowy. Pozostała trójka zaczęła krążyć wokół.
Czekały, szukały okazji, chciały przestraszyć oponenta, ale on o tym wiedział. Śledził je wzrokiem, nie pokazywał strachu, nie uginał się przed nimi. Zaatakowały. Dwa po bokach, jeden z tyłu, szybki unik i skok w bok. One już były gotów, znów skoczyły, cięcia mieczem je odstraszały. Szły rzędem wprost na łowcę, zapędzały go w sytuację bez wyjścia. On jednak był na to gotów. Prowadził je dokładnie tam, gdzie chciał.
Ogniska powoli wygasały, ledwo jedno jeszcze dawało ogień porównywalny do tego z początku łowów. Wiedział, że musi się pośpieszyć. Ruszył biegiem w stronę stosu, a bestie za nim. Omijały pozostałe źródła ognia, były szybkie. Zanim dobiegł do ognia poczuł uderzenie na plecach, skoczył. Jednak i tym razem zaklęcie ochrony zadziałało. Błysk poświaty w kolorze zachodzącego słońca i bestia padła na ziemię, szybko jednak wstała a Regis wiedział, teraz musiał bardziej uważać. W trakcie walki z tak szybkimi przeciwnikami nie da rady rzucić czaru ponownie, ten zajmował za dużo czasu i skupienia, a one bardzo szybko mogły mu się skończyć. Następny osobnik ruszył, lecz ten został ugoszczony nożem w bok, pazury stwora zostawiły ślady na pancerzu, lecz jej właściciel był nie tknięty. Kolejny znalazł się blisko, w jego stronę poleciał odrzucony poprzedni śmiałek. W ten trzeci znalazł się po lewej stronie, a w następnej sekundzie jego szczęki zaciskały się na lewej ręce, konkretnie na płytach pancerza którymi w raz z grubymi materiałami była pokryta. Połączenie tych warstw służyło jako coś w stylu małej tarczy, gdyż w porównaniu do innych kończyn zbroja na tę rękę była projektowana specjalnie do tego celu.
Po chwilowej szarpaninie stwór puścił.
Znów szły rzędem w kierunku łowcy, lecz on był tam, gdzie chciał. Ognisko za plecami osłaniało tyły i rozpraszało przeciwników. Użył kryształu, blask oszołomił wrogów, lecz nie on miał zrobić im największą szkodę. Zanim szok z nich zszedł, leciał już na nie przygotowany wcześniej proszek z fiolki.
Z dłoni poleciał strumień iskier a po zetknięciu z ciałami kreatur i proszkiem ognisko przestało być największym źródłem światła. Przeraźliwy krzyk rozniósł się po okolicy. Płonęły. Jeden próbował uciec, lecz został przebity mieczem i rozpłatany na dwie części. Drugi chciał rzucić się na oprawcę, lecz nowy strumień ognia skutecznie go powstrzymał, po czym pozbawił go ducha. Ostatni w konwulsjach wytarzał się w ziemi, zgasił płomienie. Regis nagłym ruchem ruszył w jego stronę, lecz potwór odskoczył. Przeciwnicy patrzyli po sobie, szykowali się do ostatecznej potyczki, wtem oboje usłyszeli odgłos, który widocznie zaniepokoił obydwu. Dobiegał on z chaty. Dźwięk ten był rykiem, głośnym i donośnym. Koszmar ruszył, lecz nie na łowcę, tylko w cień, nie chciał atakować. Zdezorientowany myśliwy spoglądał w czerń wnętrza budynku. Dzięki zanikającemu blasku płomieni pozostawionych po walce, dojrzał błysk wielkich ślepi.
- Więc jest i piąty - powiedział półgłosem, spodziewał się, że jeszcze jakiś może się czaić. Koszmary żyją zazwyczaj w grupach z osobnikiem dominującym, nie spodziewał się jednak takiej różnicy klasowej w tak niewielkiej grupie. Nowy stwór był znacznie większy. Zbliżając się do przyszłego przeciwnika dostrzec można było sylwetkę większą od dużego wilka i dłuższą o ponad połowę. Przypominał mniejszych pobratymców, był jednak bardziej umięśniony a grzbiet był zauważalnie wyższy. Trudny przeciwnik, było widać od razu.
Kroczył nieśpiesznie. Zbliżał się, zdawał sobie sprawę, że łowca szykował się na niego. Przyśpieszył.
Wielkie cielsko rzuciło się na łowcę szczerząc zęby w wielkiej paszczy. Odskok uchronił go od tego ataku, lecz nie na długo. Bestia machnęła ogonem jak biczem trafiając w bok Regisa. Zachwiał się, bestia to wykorzystała. Złapała zębami za jego ramię i odrzuciła go. Specjalny strój nie doprowadził do bezpośredniego kontaktu ciała z zębami kreatury, cały atak był jednak odczuwalny. Szybko wstał, w innym wypadku mógłby się stać ich nowym posiłkiem.
-Sytuacja nie wyglądała najlepiej- pomyślał. Wielki koszmar szedł prosto na niego, a drugi mały czai się gdzieś w cieniu. Zauważył jednak szansę. Zaczął powoli się wycofywać, kierował dużego tam, gdzie chciał. Zwolnił kroku, stanął, bestia powoli kroczyła, gdy pod jej stopą zajaśniał rozbłysk. Istota stanęła jedną z łap na runie ognia, a kończyna zamieniła się w podwęglony kikut. Zaryczała. Chwilę triumfu przerwało jednak uderzenie od tyłu. Pazury zahaczyły o tylne płyty, zęby zbliżały się do karku, gdy oślepiający blask oszołomił stwora i spowodował jego upadek. Kryształy znów się przydały. Miecz kierował się ku szyi stwora, lecz ten był szybszy. Odskoczył, nie stał jednak pewnie, skutki blasku dalej działały. W ruch znów poszły fiolki. Obydwa stwory stały się pochodniami. Mniejszy zaczął wić się w konwulsjach aktywując runę, która przepaliła na wylot jego brzuch. Palące ciało wiło się jeszcze przez parę chwil.
Spoglądając na dzieło runy przeszło mu przez myśl- Jeszcze tylko duży - myśl ta stała się bardzo prorocza, gdyż ułamek sekundy po tym wściekły stwór kierował się prosto na łowcę. Wielkie szczęki rozszerzyły się. Nie dały rady złapać prawego ramienia, wytrąciły jednak z ręki miecz a człowieka powaliły. Leżąc na ziemi spostrzegł wielką łapę lecącą w jego stronę, przewrotką uchylił się przed jej ciosem. Drugi atak zadrapał pancerz. Trzecią próbę przerwał atak kinetyczny odpychając Koszmara i dając czas na podniesienie się. Gdy stanął na nogach bestia już była w drodze do niego. Regis podniósł rękę by powtórzyć poprzednie zaklęcie, nie zdążył. Prawie cała znalazła się w paszczy kreatury, tylko metalowe płyty powstrzymały jej utratę. Założył nogi na jej szyję, bestia machała głową. Całym ciężarem łba i ciała myśliwego uderzała o ziemię, łapami starając się zrzucić napastnika. Ten jednak wbił swój nóż w szyję, trzymał się mocno. Regis nie mógł sięgnąć ani po koleją fiolkę, ani po kryształy, wpadł jednak na inny pomysł. Gdy wielka głowa uniosła się, puścił uścisk nóg, stanął pewnie na ziemi i spojrzał wprost w oczy potwora.
-Giń skurwielu- słowa te kierował, jakby oponent miał je zrozumieć, ten był jednak zajęty już czymś innym niż rozmyślaniem, co te nic nieznaczące odgłosy człowieka miały znaczyć.
W tym monecie spód Koszmara zaczął jaśnieć, płomienie trawiły jego wnętrze. Iskry zaczęły wydobywać się z coraz bardziej dziurawionego cielska. Na trawie pojawiła się kałuża krwi, węgla i jeszcze nie spalonych wnętrzności. W raz z duchem uleciał z niego obłok dymu. Bestia zginęła.
Łowca wyjął rękę z tego co zostało z gardzieli i opadł na ziemię. Spoglądał na płonące truchło. Walka skończona.
Przy pierwszych promieniach słońca stał już przed drzwiami domu, o który poprzedniej nocy toczył się bój, którego śladami był jeszcze tlący się stos zebranych na jedno miejsce ciał potworów i poobijany łowca.
Wszedł bez strachu, dom był jego, przynajmniej miał taką nadzieję. Z bronią w gotowości zaczął sprawdzać każdy zakamarek. W żadnym pokoju nie znalazł już żywych stworzeń. Została już tylko piwnica, przed drzwiami wyczuł smród. Szybkim silnym ruchem otworzył drzwi i znalazł się w środku.
- Aha, więc tu podziała się ta zaginiona kobieta, a przynajmniej jej głowa i pół tułowia-
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz