Lato 1457
Zaczęło się już lato. Słońce wstające o godzinie, o której jeszcze niedawno było ciemno, obudziło Regisa. Ospały wstał, wiedział, że nie ma co się lenić, niedługo chłodne okresy a domu przydałby się poważny remont. Od jakiegoś czasu odkładał już na niego fundusze i co ważniejsze potencjalne przysługi wśród okolicznych mieszkańców. Plany na niego zakładał dopiero jednak na przyszły rok, za dużo innych spraw jest bardziej pilnych, a dom na razie musi być łatany.
– Jeszcze sobie poczekasz, ale w końcu przyjdzie i twój czas – powiedział pocierając ręką jedną z niewielu ścian której nie planował aż tak bardzo remontować. Ściana ryglowa ze wzmocnieniami z cegły i potężnych pali, mimo lat dalej trzyma się porządnie. W drugiej ręce trzymał kubek z zaparzoną pokrzywą, którą zresztą sam zbierał tej wiosny.
Stojący na całkowitych obrzeżach miasta dom należał niegdyś do nie najbiedniejszych mieszkańców wioski, którzy lata temu mieli tu coś w rodzaju domku letniego, używanego bardziej w rodzaju miejsca do odpoczynku i spokojnego mieszkania. Nie trwało to jednak wiecznie. Parę lat temu, gdy w okolicy zaczęło się pojawiać większa ilość potworów niż wcześniej właściciele bali się tak bardzo oddalać od miasta. W późniejszym czasie planowali się przenieść w bezpieczniejsze rejony, jednak w trakcie drogi zostali zaatakowani przez potwory i nie przetrwali przeprowadzki. Tym sposobem dom stracił właścicieli a mieszkańcy bali się zapuszczać w niebezpieczne tereny. Jakiś czas później na tych ziemiach pojawił się młody podróżnik, który zastał go zarośniętego, i zajętego przez tutejszą faunę.
Potrzebował miejsca na odpoczynek a w przyszłości na osiedlenie. Mógł iść do pobliskiej karczmy, ale nie był to plan na dłuższy czas a i koszty takiego sposobu życia były by nieakceptowalne. Regis po przybyciu do miasta szybko zapoznał się z okolicą spędzając noce w różnych miejscach, słuchając ludzi i starając dowiedzieć się wieści wszelakich, nie tylko dotyczących lokum. Miejscowi mieli sporo kłopotów, interesującym wydawała się wieść o zaginięciu starszej kobiety, ale to była dziwna okolica, a dla podróżnika liczyło się znalezienie miejsca do mieszkania, więc zignorował tę kwestię, przynajmniej na pewien okres czasu. Nie minęły jednak nawet trzy dni aż przyuważył budynek. Ten w porównaniu do innych stojących w okolicach miasta nie był ani zajęty oraz nie był w opłakanym stanie. Decyzja była prosta, przez jakiś czas można tu zamieszkać, przynajmniej do czasu aż nie wymyśli lub nie znajdzie czegoś lepszego. Mieszkanie w centrum miejscowości było by w wielu aspektach przyjemniejsze, ale brak miejsca do pracy i skupianie na sobie zbyt wielu podejrzliwych spojrzeń nie leżało w interesie wędrowca.
Po zbliżeniu się do budynku było można zauważyć, że stan nie był w cale tak tragiczny. Zewnętrzne części domu były po prostu obrośnięte, lecz okna i szyby nie były uszkodzone, choć dziwnie zaciemnione. Dało to nadzieję, że może wnętrze też będzie tak dobre, a nawet lepsze. Kilka drobiazgów rozwiało jednak tak optymistyczne spojrzenie. Wzdłuż ścian zauważył małe wydeptane ścieżki, a na nich duże ilości stosunkowo niewielkich odchodów.
– Gryzonie – powiedział z nieukrywanym niezadowoleniem. Niewielkie stworzenia, wszędzie znajdą dla siebie miejsce, irytujące w tępieniu.
– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo – mówiąc to zauważył coś ciekawego. Szczurze odchody, ale większe – Scurki, tylko ich tu brakowało – wypowiadając to zaczął sięgać po plecak, przystanął, położył go na ziemi i wyciągnął słoik pełny ziół, pudełko z szarawym proszkiem i spory mieszek białawych kryształów. Założył na głowę kaptur, zaciągnął na pół twarzy coś w rodzaju chusty po części zespolonej ze strojem, złapał do ręki niezawodny nóż a drugą zrobił szybki ruch ręką wypowiadając jednocześnie szybko krótką frazę. Postać zaiskrzyła pomarańczową poświatą na ułamek sekundy, po czym skierował się do wejścia. Stojąc przed drzwiami spostrzegł dziurę, w której bez problemu zmieścił by się duży kot, ale zamek wyglądał na nieruszany. Wiedział z czym to się wiąże. Prosta inkantacja kinetyczna i zamek rozpadł się w kawałki
– Dom fajny, ale zamek kiepski – słowa te padły w trakcie jak on przechodził przez próg.
Promienie słońca wpadły do środka przedzierając się przez obłoki kurzu poruszone niecodziennym ruchem. Gdy część pyłu opadło pomieszczenie rozjaśniało. Budynek w środku nie prezentowa się już tak pięknie, ślady po buszowaniu gryzoni doprowadziły do małej ruiny, ale on widział już gorsze miejsca. Przesuwając się w głąb dostrzegał coraz mniej, rośliny, które zarosły budynek skutecznie broniły okna przed dostępem do światła, wtedy myślał, że tylko przez nie. Musiał sobie pomóc. Wyciągnął wcześniej przygotowany worek, wziął z niego jeden kryształ, szepnął frazę a ten wypełnił się bladym blaskiem ułatwiając eksplorację miejsca. Idąc dalej zauważył niepokojący fakt, pomimo śladów bytowania, nie zauważył jeszcze ani jednego gryzonia. W czasie zimy powinny się tu kryć, ślady były nie najświeższe, ale należały do dużej grupy, a tu nic, nawet trucheł. Myśli te przerwał jednak słaby, lecz niepokojący odór. Wydobywał się on z za drzwi do jednego z pokoi, po otwarciu ich ujrzał dużego Scurka leżącego na podłodze, a przynajmniej to co z niego zostało. Truchło leżało maksymalnie kilka dni, nie było w zaawansowanym stanie rozkładu i wyglądało jakby coś jeszcze niedawno się do niego dobierało.
– Scurki bywają kanibalami, ale raczej w ostateczności, innych mniejszych kuzynów było tu spo -
Przerwał w pół zdania zauważając w innych częściach pokoju resztki drobniejszej zwierzyny jak i starsze od pierwszego truchła szczątki innych wielkich gryzoni.
– One nie pozjadały się nawzajem, coś je upolowało, coś co dalej tu jest – wyostrzył zmysły, walka z dużym szczurem to jedno, ale walka z czymś co je tak urządziło i nie wie się czym konkretnie to zupełnie inna kwestia, której nie chciał się w obecnej sytuacji podejmować. Chciał spokojnie się wycofać, gdy coś usłyszał. Ciche warczenie dobiegające z kilku stron. Mimo światła nic nie dostrzegał, miał podejrzenia czym byli nowi lokatorzy. Szedł delikatnie oddalając się od swoistej spiżarni, krok miał nierównomierny, przyspieszał i zwalniał, chciał zdezorientować wroga w przypadku chęci ataku z zaskoczenia. Lewą ręką sięgnął po nowy kryształ, światło starego zaczynało słabnąć a w tej sytuacji zostanie bez światła mogło by mieć fatalne konsekwencje. Idąc w stronę wyjścia czuł, że przyszli napastnicy chcą coraz bardziej zaatakować, nieznajomość przeciwnika i światło w jego rękach były jedynymi powodami ich dotychczasowego wycofania, ale teraz i te wątpliwości przestawały mieć znaczenie.
Nagle jeden z oponentów wyłonił się na mgnienie oka i przemieścił się po lewej stronie Regisa. Widział on smukłą ciemną sylwetkę wielkości sporego lisa. Delikatnie przyśpieszył i przesunął rękę z kryształem bliżej ust i zaczął coś mamrotać, gdy nagle drugi rywal zwalił mu się z sufitu na plecy. W jednej chwili jego postać pokryła się pomarańczowym blaskiem a stwór spadł na posadzkę. Ten skłonił się pod naporem bestii, lecz szybko się obrócił i rzucił klejnotem mówiąc krótką frazę i zasłaniając się peleryną. Piękny kamień rozjaśniał oślepiającym blaskiem. Stwory wydały z siebie przeraźliwy skowyt, łowcy nie było jednak już w pomieszczeniu, wybiegał przed dom w stronę światła rzucanego przez popołudniowe słońce. Na jego szczęście było niewiele chmur, które mogły by je zasłonić. Był bezpieczny. Z pewnej odległości patrzył na otwarte drzwi i to co było za nimi. Stworzenie Wielkości niedużego psa sięgające w kłębie poniżej kolana ze smukłą sylwetką, długim ogonem i szczupłymi nogami. Wyglądało jak skrzyżowanie łasicy i lisa z wielkimi iskrzącymi się ślepiami oraz ciemnym matowym umaszczeniem. Chwilę po sobie patrzyli po czym kreatura wróciła do ciemności.
– Koszmary, tylko ich brakowało.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz