Zima 1456
Diego postawił lustro na zaszczytnym miejscu w rogu pokoju. Pot zalewał mu całe czoło, ale usta kuglarza i tak były wygięte w uśmiechu. Nikt z otoczenia wprawdzie tego nie widział; wielokrotnie było to powtarzane – maska. Mężczyzna usiadł na łóżku, wpatrzony w swoje odbicie w lustrze. Miło mu było znów widzieć w domu ten drugi wymiar; ten odwrócony świat. Cieszył się, że znów widzi siebie.Po chwili do odbicia Diego dołączyła sylwetka drobnego, dwunogiego, zawiniętego w koc czegoś. Ting poprawił swoje nakrycie i wskoczył niezdarnie na łóżko, by usiąść obok mężczyzny.
– Tyle wysiłku dla byle lustra? – Kolega Diego oczywiście nie kiwnął palcem przy całym procesie wciągnięcia tego przedmiotu do chaty na drzewie.
– Chcę zachować oryginalny wystrój tego domu – wyjaśnił Diego. – Lustro było ważną jego częścią. Naprawdę nie zauważyłeś, że go brakowało?
– Nie jestem aż takim lalusiem jak ty.
Diego zaśmiał się. Szczerze bawiły go riposty Tinga.
– Zmieniając temat... dowiedziałeś się czegoś o swojej luteńce?
– Niewiele – odparł Diego. – Nadal nie wiem jak to się nazywa. Wiem tylko, że jest zbyt perfekcyjnie wykonane. Może to robota elfów...– pomyślał na głos.
– A próbowałeś na tym grać? – pytał dalej Drobny-dwunogi.
– Trochę. Znam kilka ułożeń palców.
– Uhum... – mruknął Ting. – Zagraj coś.
– Teraz? – zdziwił się Diego.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz