Jesień 1456
Jasnowłosy odsunął się tak gwałtownie, że ciężki materiał jego kimona zafalował. Ten mężczyzna miał przy sobie miecz. Musiał być łowcą. Shena nagle ogarnął dziwny sentyment. W teorii spełniali ten sam fach... Książę przywołał w pamięci słowa pewnego szlachcica. Opowiadał mu z ekscytacją o ukrytej między dolinami Świszczących Równinach. Musiały znajdować się nieopodal. Może ten młodzieniec wiedział, gdzie takowe się znajdują...Shen schylił się nad nieruchomą sylwetką ciemnowłosego. Ostrożnie zdjął z palców ostre srebrne pazury i wyszukał w swoim szerokim rękawie mały bambusowy flakonik. Książę mocno potrząsnął przedmiotem, a potem smukłymi palcami odplątał sznurek i odetkał zamknięcie. Rozległo się głuche pyknięcie. Następnie stanowczo chwycił wystającą rękojeść miecza i pociągnął w górę. Ciało łowcy lekko drgnęło, choć on sam nadal nie reagował. Pomimo tego książę jednym zamaszystym ruchem wylał całą zawartość flakoniku prosto na ranę. Wymieszana z eliksirem krew pojaśniała, a potem na oczach Shena uległa zasklepieniu. Płaty skóry splatały się ze sobą, aż nie pozostało po urazie nic prócz jasnej blizny. Księcia wcale nie zaskakiwał ten widok. Widział go w życiu już wiele razy.
Mężczyzna wciąż jednak pozostawał nieprzytomny. Przez twarz księcia przeszła konsternacja. Nie był pewien, co powinien zrobić w takim przypadku. Dotychczas uleczał osoby wyłącznie przytomne i w pełni świadome.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz