Matka opisywała mu gildię łowców jako miejsce, gdzie pod okiem dojrzałych i doświadczonych profesjonalistów nabierze męstwa i odwagi – tak jej zdaniem potrzebnych w fachu kupca i dorosłym życiu. Dzięki treningowi miał nabrać charakteru, by nie przypominać aż tak mocno spokojnego, milczące i pochłoniętego własną twórczością ojca.
– Wujek nie chce słuchać o łowiectwie. Gdyby nie obietnica złożona mojej matce, wyrzuciłby mnie na bruk – odparł Clayton. – Mama pragnie, abym nauczył się polować na potwory. Nie liczy się sposób, a efekt.
Czuł, że jego słowa były napuszone i pełne zbędnego patosu, którego sam nie czuł. Przykładne wychowanie Malruthii jednak odzywało się w nim w każdym geście i słowie.
– Zawsze robisz to, co mówi twoja mama?
– Tak. Właściwie to tak.
– Czyli wolisz uczyć się od grupy, która sama niewiele potrafi, niż zapytać wujka o pomoc? – kontynuował łowca, nie przestając bawić się nożem. Ostrze błysnęło złotem w ognistym świetle latarni.
Clay przełknął głośno ślinę.
– Porozmawiam z nim. Przysięgam.
Miał ochotę dodać, że zrobi wszystko, byle tylko łowca odłożył nóż. Nie chciał jednak podsunąć mu pomysłu grożenia mu, jeżeli sam jeszcze na to nie wpadł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz