Jesień 1457
Na razie lepiej było nie sprawiać kłopotów. Skoro czarnowłosy był przydatny do tego stopnia, że mógł usunąć truciznę z krwi bez żadnego wlewania w chorego miliona specyfików, to mogła być miła. Kto wie, może jego magia mogłaby pomóc też na jej potencjalne blizny. Na razie skupiła się jednak na zadaniu. Kiedy czarne krople uniosły się wystarczająco wysoko podłożyła materiał, a jej nowy znajomy z wyraźną ulgą pozwolił im opaść na koszulę. Natychmiast wchłonęły się w materiał, rozlewając się w wyjątkowo duże plamy jak na ich wielkość. Mężczyzna za to odsunął się od poszkodowanego i wyraźnie zmęczony oparł się o ramę łóżka. Shira za to zaczęła zastanawiać się nad tym, co przed chwilą powiedział. Nie słyszała nigdy o czymś takim jak Sitra. Była praktycznie pewna, że żadna księga którą przestudiowała na dworze o tym nie wspominała. Podejrzewała też, że to, co wyciągnął czarnowłosy to jedynie część tego, co już krążyło w żyłach Shena. Prawdopodobnie antidotum i tak było niezbędne, a teoria ze źródełkiem była bardziej optymistyczna, niż badanie i testowanie w tych okropnych, polowych warunkach co akurat może zadziałać. Poza tym większość swoich zapasów miała w karczmie. A kto wiedział jak daleko do niej było. Problem był tylko taki, że w wodzie zostawili dwa trupy i samego robala. Dodatkowo pewnie pożar też zanieczyścił wodę. No i przede wszystkim nie miała już na to siły.
– Jeśli masz tu cokolwiek do filtrowania wody, to można spróbować. No i jeszcze musisz znaleźć chętnego, który się tam po nią wróci – usiadła na jednym z krzeseł, które stały od ścianą i przymknęła oczy. Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie teraz trochę spokojniejszym oddechem Shena.
– A ty nie możesz iść?
– A wyglądam, jakbym chciała? – przypomniała sobie szybko, że miała być miła, dlatego opanowała twarz zanim znowu zawitała na niej irytacja. Najpierw miała nosić wiadra, a teraz jeszcze wracać się po wodę? I co niby z tego miała? Już teraz zaczynała wątpić, czy krew kogoś z królewskiej rodziny jest tego warta. Może lepiej było wybrać się do Birme i poszukać jakichś naiwniaków, niż biegać jak jakiś służący po lesie.
– Nikt nie wie, gdzie to jest. Najlepiej byłoby, gdybyś to ty poszła – westchnęła i otworzyła znowu oczy, tym razem patrząc w sufit.
– Dobrze, pójdę. Ale z łaski swojej zauważ, że też jestem poszkodowana. Dopóki nie dacie mi chociażby czegokolwiek do jedzenia nigdzie nie idę. Jak ci zależy na twoim przyjacielu i nie chcecie sami szukać tej wody, to lepiej jeśli się pospieszysz – czuła, jak ją też powoli dopada zmęczenie. Nawet jeszcze nie miała okazji jakkolwiek się wysuszyć, nie mówiąc już o przebraniu się. I tak wystarczająco uwłaczające było to, że chodziła bez jednego rękawa i w brudnej szacie. Owszem, mogła pomóc, ale skoro stawką było życie kogoś, kto dosłownie był w zarządztwie, to mogli się trochę postarać.
<Avrion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz