Zima 1456
– Ani jedno, ani drugie – Diego pokręcił głową. Złożył palce w nowy kształt. – To były... GOBLINY!Lucy pisnęła i schowała się za brata. Ten otworzył lekko usta, wpatrując się na przerażający cień na ścianie. Kuglarz osiągnął to, na co liczył; dzieci czekały z zapartym tchem na dalszą część historii.
Diego opowiedział, jak smok użył swojego instynktu żeby odnaleźć leże goblinów. Potem, rycerz dostał się niepostrzeżenie do wnętrza kolonii; udał jednego z nich i w odpowiednim przebraniu przemknął między strażnikami. Dotarł tym sposobem do króla goblinów. Odnalazł tam wszystkie skradzione skarby i zwierzynę. Ale nie wystarczyło odzyskać te przedmioty, trzeba było jakoś rozprawić się z samymi potworami.
– Wtedy rycerz dał sygnał smokowi. Złożył ręce i zagwizdał. O tak – Diego ułożył odpowiednio dłonie i dmuchnął w powstały instrument. Po pokoju rozniósł się niski, ale donośny gwizd.
– I jak smok dostał się tam pod ziemię? – zapytał Rick, kiedy podziw wobec powstałego dźwięku już opadł.
– Użył swojej siły i płomienistego oddechu, żeby rozbić skałę nad komnatą króla. Wpadł do środka z wielkim hukiem – Diego za pomocą cienia na ścianie zaprezentował wybuch. Jednocześnie całkiem umiejętnie naśladował odgłos eksplozji i trzasku skał. – Wtedy król goblinów zawołał na pomoc całą kolonię. Rozpoczęła się zaciekła walka.
– O nie! – zawołała Lucy.
– Rycerz i smok ramię w ramię dzielnie walczyli z goblinami. Nie dali do siebie się nawet zbliżyć. Ich współpraca dała im wielką przewagę nad wrogiem. Smok ział ogniem, uderzał pazurami, kłapał szczękami. – Diego dyskretnie spojrzał na swoją ściągawkę. – Rycerz dzielnie władał mieczem i tarczą, pomagając sobie magicznymi przedmiotami, które wcześniej ukradł król goblinów.
– Jakie to były przedmioty? – zapytał Rick.
Diego chwilę nic nie odpowiadał. Nie uwzględnił w swoim planie odpowiedzi na pytanie o takie konkrety. Dopiero po kilkunastu sekundach w jego głowie zawitała świeża wena i pomysły.
– Miał naszyjnik wspomagający energię i pierścień dający nadludzką siłę. Jeden cios wystarczył by powalić dziesięć potworów! – Diego wyciągnął przed siebie pięść, udając, że to on coś uderza.
– Łaaał! – powiedziało zgodnie rodzeństwo.
– Lecz nagle z jednego z tuneli wyskoczył nowy goblin. Akurat, kiedy rycerz był odwrócony doń plecami. Potwór schwycił śmiałka i powalił go na ziemię – Diego uniósł dłonie, spiął palce, udał, że oplata coś dłońmi. Skierował pięść ku ziemi, jakby to on kogoś dramatycznie przewracał.
Dzieci otworzyły szerzej oczy. To nagłe przechylenie szali zwycięstwa bardzo je poruszyło.
– Smok chciał mu pomóc, ale chwila nieuwagi wystarczyła, by gobliny zaatakowały i jego. Oblazły gada jak stado mrówek.
Lucy znów pisnęła. Przytuliła się do swojej maskotki, a następnie do siedzącego obok brata.
– Co było dalej? Diego, co było dalej? – wydusił Rick.
– Dało się słyszeć tylko mamrotanie potworów i zduszone krzyki nowych przyjaciół. Myśleli, że to koniec. Ale wtedy rycerz dosięgnął, zupełnie przypadkiem, ostatniej broni, którą skradły gobliny - kosturu starego, potężnego maga. Monstra były za głupie, żeby wiedzieć, do czego służył i jak go użyć. Tym różniły się od rycerza, który tak naprawdę sam miał w sobie krew magów...
Dzieci przysunęły się bliżej opiekuna. Nie było mowy o odwróceniu od niego wzroku choćby na chwilę.
– Pomieszczenie wypełnił biały rozbłysk. Kiedy zniknął, zabrał ze sobą również gobliny. Towarzysze broni i nowi przyjaciele wrócili do miasta z wszystkimi łupami jako zwycięscy; jako bohaterowie. Smok już nigdy nie został niesprawiedliwie posądzony o nikczemne działania przeciw mieszkańcom okolicy, a rycerz poświęcił następne lata na zgłębienie tajemnicy swojego pochodzenia. I tak zakończyła się ta przygoda.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz