Jesień 1457
Stał po środku lasu, było późne popołudnie. Klinga w rękach odbijała blednące dzienne światło w kolorze płomieni. Było zimno. Jak na środek jesieni, nawet w na tych terenach było wyjątkowo mroźnie. Słyszał wokół siebie warczenie, wilki. Cztery leżały już rozpłatane na ziemi. Krew wypływająca z ich ciał powoli barwiła podłoże. Z za jego pleców wyskoczył jeden. Szybki ruch ręki i stwór został odepchnięty czarem. Bestia znowu skoczyła i równie szybko padła na ziemię przebita zimną stalą. Gdy łowca wyciągał broń drugi wilk zaatakował. Złapał go za ramię. Pomimo zbroi poczuł atak. Próba zrzucenia skończyła się fiaskiem, stwór trzymał za mocno. Ostatni który czaił się na niego pojawił się przed nim. Próba uniku w bok nie udała się w pełni przez wroga dalej trzymającego za rękę. Wyciągnął nóż i wbił go w oczodół drapieżnika docierając do puszki mózgowej. Uścisk szczęk poluzował się a sam osunął się martwy. Regis był zły, dał się podejść. Wyprostował się i spojrzał w oczy ostatniemu wrogowi. Wilk biegł w jego stronę, pysk wyrażał wściekłość, lecz nie on był wtedy najgroźniejszym osobnikiem. Myśliwy miał dość zabawy. Wyprostował rękę w kierunku przeciwnika, drugą trzymał srebrzysty kamień z widoczna runą. Krótka fraza i w kierunku stwora rozjaśniał błysk. Krótki huk przeszył powietrze. Walka skończona, przeciwnik padł porażony mocą niewielkiej błyskawicy.
Było już ciemno, gdy ostatnie zwłoki ładował na wóz. Pozostawiony na skraju lasu pojazd pożyczony został od sąsiadów. Warto było narobić sobie przysług, zresztą wilki były problemem wszystkich, więc nie było problemu z zyskaniem potrzebnych rzeczy.
Dezaktywował zaklęcie bariery wierzchowca, która miała chronić go na czas walki z bestiami. Mieli do przejechania spory kawałek, a noc robiła się coraz mroźniejsza. Jechał powoli. Nie było już się czego obawiać, a wierzchowiec do najsilniejszych nie należał. Kierował się najpierw do domu na skraju miasta. Umówił się z jej mieszkańcem, że sprzeda mu upolowane wilki poza jednym, którego wykorzysta na własny użytek. Noc szybko czerniała przykrywając mrokiem wszystko wokoło, jedynie mała lampka powozu i łuna znad miasta dawały blask i pozwalały zorientować się w położeniu. Jechał tak dłuższą chwilę. Wpatrywał się w czarne zachmurzone niebo. Po pewnym czasie dostrzec można było nieśmiale zerkającą wśród nich tarczę księżyca. Srebrny krąg lśnił na tle bezkresnego mroku. Zaczął czyścić oręż. Co jakiś czas srebrzyste światło odbijało się w klindze. Po doprowadzeniu miecza do odpowiedniego stanu wziął latarnię do ręki i odwrócił się, spojrzał na truchła jeszcze niedawno przeraźliwych bestii których bała się okolica, a teraz. Sterta mięsa skór i kości. Wrócił na poprzednią pozycję
- Jak tak dalej pójdzie to dla innych łowców zabraknie pracy. Sam wszystko wytłukę. - Powiedział do siebie z lekkim uśmiechem.
Po dojechaniu do pierwszego z celów podróży szybko rozliczył się z kupującym. Po wyładowaniu sześciu ciał wrócił na powóz cięższy o spory mieszek monet. Nie wiedział skąd ta osoba tyle ich miała ani co zrobi z wilkami, niezbyt go to jednak interesowało. Biznes to biznes. Dobrze płacił, nie awanturował się, to się liczyło. Po jakimś czasie dotarł i do izby właściciela wozu. Po krótkiej rozmowie zarzucił należące do niego ciało bestii na plecy i ruszył w stronę swojego domu. Truchło nie było lekkie, łowca jednak nie przejmował się tym. Lata wędrówek wyrobiły my wytrzymałość, a tu miał jeszcze tylko pół godziny drogi. Przyczepiony do przedniej części zbroi jaśniejący delikatnym światłem kryształ ukazywał polną drogę. Szedł prosto bez zbędnych przystanków, chciał zrzucić z siebie ciało ofiary, które powoli traciło pierwotna temperaturę.
Wreszcie dotarł. Przekręcił klucz w zamku po czym wszedł do środka. Ława była już przygotowana do rozpracowywania wilka. Położył stwora po czym pozapalał lampy i rozniecił ogień w kominku. Odłożył niepotrzebny w danej chwili ekwipunek i przebrał się w strój przeznaczony do tego typu czynności. Zaczął rozpracowywać zdobycz. Po prawie trzech godzinach pracy oddzielił od siebie skórę, mięso, tłuszcz, wnętrzności i kości. Skórę, wnętrzności w naczyniach i czaszkę zwierza zaniósł do schowka. Ciepło wnętrza przyśpieszyło by procesy rozkładu, a dzięki zimnie dalsze z nimi prace mogły poczekać do jutra, gdy planował udać się do garbarni. Kości wyniósł przed dom, jutro pomyśli co z nimi zrobić. Mięso porozdzielał. Część wsadził to wcześniej przygotowanych naczyń, inne natarł przyprawami i zaniósł do wędzenia. Tłuszcz przełożył do glinianych dzbanów, szczelnie zatkał i zaniósł do piwnicy. Posprzątał po wszystkim i po długim dniu mógł wreszcie odpocząć. Zagotował wodę i zaparzył sobie mięty. Siadł na krześle i oparł się o stół. Powoli popijając napój rozglądał się po domostwie. Pomimo minięcia miesięcy od kiedy w nim zamieszkał, dalej czuł uczucie czegoś nowego. Pierwszy raz w życiu miał tak naprawdę do czego wracać. Ciepłe domowe cztery kąty zawsze były poza jego możliwościami, tymczasem dziś miał je na własność. Nie dawała mu jednak spokoju myśl, czy aby na pewno to jest to czego chce. Całe życie pod niebem, a teraz sam się zamyka. Nie był pewny co o tym myśleć. Godzina była jednak późna, zdecydował się wiec ukrócić ten wewnętrzny dialog i szykować do snu. Zagrzał wody na szybki prysznic i umył się. Przebrał się w grubą koszule nocną i podobne jej spodnie po czym ruszył w kierunku sypialni. Znajdowała się ona po prawej stronie krótkiego korytarza na pierwszym piętrze domu. Pokój nie był największym jaki można było znaleźć w budynku, ale taki mu starczał. Łóżko, krzesło i półka na szpargały były jedynymi meblami pomieszczenia. Poza nimi można było znaleźć jeszcze tylko okno ukazujące widok sprzed domu.
Położył się na łożu i przykrył kocem, który zawsze tam leżał. Nie lubił pościeli, dlatego koc był gruby, idealny na chłodne miesiące. Zgasił lampę, która zabrał ze sobą z dołu, po czym zamknął oczy z nadzieją na szybki sen, ten jednak długo nie przychodził.
Leżał długo nie mogąc zmrużyć oka. Nie wiedział czemu sen nie może go ukoić. Po całym dniu powinien być umordowany, mimo to nic. Był w tym stanie przez dłuższy czas, aż wreszcie się udało. Nie był pewny, dlaczego, może w końcu zmęczenie, a może znudzenie, to już nie miało dla niego znaczenia. Sen jednak nie był błogi. To co przyszło do niego w trakcie nocy nie należało do przyjemnych. Koszmary dni minionych wróciły. Przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Obudził się w środku nocy oblany potem. Wstał i poszedł na dół. Zapalił lampy by rozświetlić ciemne wnętrze domostwa. Noc nie chyliła się jeszcze ku końcowi. Znowu zrobił sobie mięte i siadł przy ławie.
- Znowu to samo - powiedział opierając bladą twarz o rękę - wcześnie zacząłem ten dzień - wyszeptał cicho z ironicznym uśmiechem pochylając głowę i spoglądając na dno kubka, w który poruszona ciecz zaczęła robić delikatne okręgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz