Nagle ryk niepogody odezwał się naprawdę głośno. Chwilę potem uszu Diego sięgnęło donośny trzask i tąpnięcie. Mężczyzna niepewnie wystawił głowę ze swojego schronienia. Przez strugi deszczu zobaczył rozbłysk przygasającego ognia i zarys złamanego drzewa. Przełknął nerwowo ślinę. Oby uderzenie tak blisko było tylko jednorazowe.
Czekając dalej w swoim niewygodnym „namiocie” Diego zaczął się znów zastanawiać. Tym razem nad tym, jak Conna sobie radzi w tych warunkach. W końcu ona też buduje sobie szałasy. Diego nigdy nie widział, żeby nocowała gdzieś indziej. Czy jego też czeka spędzenie tak całej nocy?
Krótko mówiąc; tak.
Chociaż przez czarne, zachmurzone niebo nie dało się tego określić, Diego siedział w swoim prowizorycznym schronieniu aż do zachodu słońca. Starał się zachować czujność, ale w końcu zmęczenie zaczynało brać górę. Pomyśleć, że wyruszył tylko po to, by kupić sobie nowe lustro. Ale wszystko, co go dziś spotkało można było sprowadzić właśnie do tej nieszczęsnej pogody; Diego nie musiałby pędzić do miasta gdyby nie rozkołysanie drzewa, w które wbudowano jego dom.
Diego postanowił sobie poszukać jeszcze jakiegoś zajęcia, żeby nie zasnąć. Wyciągnął pieniądze które miał w sakiewce. W świetle ogniska przyglądał się wytłoczonym na nich symbolom i słowom. Miał wrażenie, że różniły się od jeszcze jednej waluty, którą znał.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz