A przynajmniej tak mu się wydawało. Rzeczywistość bowiem bardzo lubiła weryfikować plany śmiertelników. Można byłoby uznać, że gdyby los miał jakąś pasję byłoby nią granie na nosie zwykłych ludzi i grożenie ze śmiechem palcem – „nie tym razem, złotko”.
Kiedy Clay zdołał zmusić się do wyjścia z bezpiecznego, acz starego i niewygodnego łóżka i jakkolwiek przygotowanie się, od razu spytał wuja Tyriona o drogę, którą powinien obrać.
Podstarzały elf nawet nie uniósł wzroku znad zniszczonych kart, które całe dnie rozkładał w samotnych rozgrywkach.
– Idź na Świszczące Równiny. Tam powinni jacyś być – mruknął tylko i pociągnął łyk z brudnej szklanki, która dotychczas dumnie stała po jego prawicy. – Ah, dobre!
Clay wbijał wzrok w starego łowcę, czekając na dalsze wskazówki. Nie minęło wiele czasu od jego przyjazdu, więc rada wuja nie mówiła mu zbyt wiele. Podejrzewał, że mowa jest o miejscu poza bezpiecznym zasięgiem cywilizacji, ale... Nie wiedział, czy powinien skierować się bardziej na północ, południe, wschód czy zachód. Zresztą, nawet wiedza o kierunku geograficznym niewiele by mu powiedziała, skoro nie potrafił ich określić bez kompasu.
– Jeszcze tu jesteś? Świ-szczą-ce Równiny. Mam ci to przeliterować, synu?
– N-nie. Ale mógłby mi wuj powiedzieć, w którą stronę powinienem pójść.
Czy słowa młodego maga w ogóle dotarły do uszu Tyriona? Clayton miał duże wątpliwości, które skłoniły go do zawiedzionego westchnięcia i udania się w stronę drzwi bez takiej podstawowej wiedzy.
Na mieście na pewno będzie ktoś bardziej pożyteczny, pomyślał.
Jego dłoń właśnie dotknęła klamki, gdy dobiegł go zachrypnięty głos wuja:
– Idź do Karczmy Starej Wiedźmy. Ta stara plotkara na pewno wygada ci wszystko. To, czego potrzebujesz i jeszcze więcej tego, czego nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz