Zima 1457
Promiennie porannego słońca dawały ostry blask, nieprzyjemny dla oczu, wzmocniony dodatkowo przez odbicia spowodowane świeżym śniegiem. Biały puch pojawił się w nocy i przykrył większą część krajobrazu, ostały się jedynie ciemne sylwetki drzew i ściany miejskich budynków. Regis spoglądał na ten krajobraz zza delikatnie zaparowanych szyb. Szykował się do drogi.
Kończył ubieranie swojego stroju. W okresie najzimniejszych miesięcy musiał dodać do niego kilka praktycznych elementów. Grubsze podszewki chroniły przed zimnem, tak samo jak futro w kolorze ciemnego szkarłatu, z możliwością doczepiona do kołnierza zbroi. Po przyszykowaniu się założył torbę, przewieszając ją na ukos po torsie, po czym oparł ją o prawy bok. Ulokował na niej swobodnie rękę. Zarzucił płaszcz i wyszedł z domu. Po zamknięciu drzwi chciał ruszyć w kierunku miasta, jednak śnieg spadający z dachu uformował dużą fałdę, której najpierw postanowił się pozbyć. Szybki ruch ręką i krótka inkantacja spowodowały falę uderzeniową, która pozbyła się zaspy. Mógł ruszać. Droga była cała w śniegu a sztuczka wcześniej użyta, na tak długiej trasie nie wchodziła w grę. Padało całą noc, więc warstwa nie była najcieńsza. Podróż finalnie zajęła mu więcej czasu niż zazwyczaj, jednak w końcu dotarł do miasta. Szlaki w mieście nie były tak zaśnieżone, więc dalsze przemierzanie drogi było znacznie łatwiejsze. Dotarł w końcu na miejsce. Zajazd na rynku. Wszedł do środka. Pomimo położenia w centralnej części miasta lokal nie był tak zadbany jak można się było spodziewać, a klimat nie nastrajał optymistycznie, ale łowca nie przyszedł tu tym razem dla przyjemności tylko w interesach. Szedł prosto, przechodząc przez środek dużego pomieszczenia. Pora była wczesna więc wnętrze, było niemalże puste, ledwie kilka osób znajdowało się przy stolikach. W końcu podszedł do jednego ze stołów. Ława stała w kącie pomieszczenia i zasiadywała przy niej jedna osoba. Dorodny mężczyzna w grubym szaro-brunatnym futrze. Popijał piwo z kufla, a jego piana brudziła wielkiego zakręconego na końcach wąsa. Regis przysiadł się do stołu, siadając naprzeciwko klienta lokalu.
– Witam. Ja w sprawie zlecenia. Podobno ma pan problem z wilkami – powiedział łowca
– Witam pana. Ano jest taki problemik, ale zanim to, gdzie moje maniery – rozmówca wstał, przeczesał lekko kręcone jasne włosy na czubku głowy, podkręcił delikatnie bujnego wąsa, podał masywną rękę i powiedział – Pan przedstawiać się nie musi. Na pierwszy rzut oka każdy, kto choć trochę interesuje się sprawami okolicy, wie z kim ma tu odczynienia. Natomiast jam jest Innocenty. Właściciel niektórych ziem w okolicy, w tym części lasu w związku, z którym powstało zlecenie.
W chwili zakończenia powitania przy stoliku pojawiła się kelnerka. Młoda bestia przypominająca łasice, z którą myśliwy miewał już często styczność, zaczęła mówić.
–Dla przybyłego łowcy co podać?
– Nic nie trze – nie zdążył jednak dokończyć
– Proszę coś zamówić. Na mój koszt oczywiście – wtrącił drugi rozmówca
– Kufel piwa. Takie samo jak zwykle – zarzucił Regis
– Zaraz podam – powiedziała, po czym szybkim ruchem skierowała się w kierunku lady, pozostawiając za sobą tylko niewielki podmuch powietrza spowodowany szybko zarzuconym ogonem.
– No to, na czym tam skończyliśmy, kontynuował zleceniodawca – wyraz twarzy jednak nie był już taki jak przed przerwaniem, a pojawił się lekki ślad pogardy.
– Mieliśmy przejść do szczegółów zlecenia – powiedział szybko łowca.
– A tak, oczywiście. Otóż na pewnej części leśnej, której niedawno stałem się właścicielem – wyciągnął za grubego futrzanego płaszcza zawiniątko. Po wyprostowaniu ukazała się napa okolicy – O tutaj – wskazał palcem jeden z fragmentów lasu położony kawałek drogi od miasta – grasują wilki. Pozbądź się ich.
– A jak wygląda kwestia zapłaty? – spytał łowca widząc jednocześnie zbliżającą się obsługę
– Oto pańskie piwo. Ciemne, lekko schłodzone, jak zazwyczaj – bestia położyła kufel przed łowcą, po czym tak jak poprzednim razem szybko ruszyła w innym kierunku
– Cholerne futrzaki – burknął po cichu wąsacz, kierując te słowa w nieokreśloną przestrzeń.
– W sensie wilki? –Regis delikatnie zadał pytanie, na które widocznie zmieszało klienta.
– Tak...Tak, chodziło o wilki. Stwory nie dają mi spokoju – odpowiedział, chcąc urwać wątek.
– To wracając do kwestii zapłaty.
W ten na stole wylądowała sakiewka, której zawartość głośno brzęknęła.
– Za stado wilków to nie wie.. – i tym razem nie dano mu dokończyć
– To zaliczka, na powiedzmy owocną współpracę. Na dobrze wykonaną robotę nie będę szczędził – powiedział wąsacz z lekkim uśmiechem.
– W takim razie wszystko jasne – odparł, po czym dokończył kufel z resztek złocistego trunku – Wrócę po skończeniu zlecenia. Miłego dnia – po tych słowach wstał i skierował się ku drzwiom, by opuścić lokal, musiał jednak chwile poczekać.
Wraz z zimnym podmuchem do sali weszło kilku młodych ludzi. Chłopcy, niewyglądający na więcej niż dwadzieścia wiosen i na pewno na więcej się nie zachowywali. Minęli łowcę, miny ich jednak na jego widok mocno zrzedły w porównaniu do chwili wcześniejszej. Stawiając nogę poza progiem przybytku, usłyszał kilka nieprzyjemnych opinii, kierowanych niby niespecjalnie, ale w taki sposób by doszły jednak jego uszu. Nie przejął się tym za bardzo, był przyzwyczajony do podobnych sytuacji. Miał na dodatek jeszcze coś do załatwienia u lokalnego kowala i na tym chciał się teraz skupić. Po opuszczeniu lokalu okrył głowę kapturem, zaciągnął szczelniej futro wokół szyi i w lekko padającym śniegu ruszył w stronę kuźni.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz