Jesień 1457
Z sufitu zwisały podobne żyrandole, do tych jakie łowca spotkał w poprzednim pomieszczeniu. Tym samym zaklęciem, jakiego użył wcześniej, rozświetlił i je. Pokój był duży, wręcz kilka razy większy od poprzedzającej go sali, w której Regis chwilę temu pozbył się strażnika. Posadzka wyłożona ciemnymi i jaśniejszymi płytami we wzór szachownicy. Kamienne ściany podpierane ceglanymi filarami, przedzielane dużymi pólkami i biblioteczkami. Dostrzec można było też duże stoły z wieloma przyrządami. Na pozór wszystko wyglądało na podejrzanie w dobrym stanie, było to jednak złudne wrażenie. Wiele elementów było uszkodzonych, niektóre z pólek całkowicie odpadły. Sprzęt niekompletny lub w stanie nie do użytku. Mag, rozglądając się, dostrzegł dalszą część pomieszczenia, skrytą za zakrętem.
Przechodząc pod kamiennym łukiem, wszedł do sali, której zawartości nie spotyka się na co dzień. Kilka dużych i wiele więcej mniejszych szklanych pojemników, pustych, lub częściowo wypełnionych, można by powiedzieć eksponatami. Pomimo iż nie dostrzegł od razu żadnego całego, którego zawartość byłaby nienaruszona, rozpoznawał znaleziska. Fragmenty różnych istot, mniejszych i większych. Zwierzęta w całości i takie w kawałkach. Na półkach duże ilości fiolek i wszelakich płynów. Jego największą uwagę zwróciły jednak duże komory, ustawione pod jedną ze ścian. Przez zbite szkło zaglądał do każdej z nich. W pierwszej znajdowało się stare truchło terrawita, a w drugiej harpii, której wysuszona głowa eksponowała wielki rozwarty dziób. W następnych dwóch, nieduże koszmary. Widoki nie należały do tych, na jakie chciano by trafić. Ostatnie cztery komory skrywały jednak największe zaskoczenie. Wysokie, ściemniałe truchło należało do człowieka, a w zbiorniku obok była lisia bestia, której nadgniła głowa wystawała przez zbite szkło. Łowca podszedł do ostatnich zbiorników, rozpoznanie zawartości nie przyszło mu z łatwością. Wykręcone, nadpalone ciała nie wyglądały znajomo. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to zdeformowane egzemplarze jakiś ze znalezionych już tu gatunków. Chwilę przyglądał się jeszcze, po czym zdecydował przeszukać resztę pracowni.
Pomieszczenie było dobrze przygotowane do prac nad organizmami żywymi. Wiele mniejszych narzędzi jak skalpele czy kleszcze, mimo zaniedbania, dalej mogłyby kiedyś komuś się przysłużyć. Kilka dużych stołów ze śladami po operacjach, lampy na wysięgnikach, odpływy w podłodze, ktoś wiedział, co robi i był świetnie do przygotowany.
Drugie pomieszczenie było widocznie „mniej praktyczne”. Półki na książki, mniejsza ilość dawnych przyborów. Łowca zaczął rozglądać się i szperać po każdej szafce i w każdym zakamarku.
Zajęło mu to sporo czasu, odnalazł jednak kilka interesujących rzeczy. Książki o czarnej jak i białej magii, te o portalach, podręczniki mikstur alchemicznych, księga pełna praktycznych zaklęć i tom o oprzyrządowaniu, jakie już napotkał. Żadna nie była w wyśmienitym stanie, ale i tak były cennym znaleziskiem. W pierwszym pokoju złożył również każdy odczynnik w akceptowalnym stanie, jaki odnalazł oraz coś, co mogło okazać się najcenniejszym łupem. Głęboko w jednej z szaf odnalazł słój w stanie idealnym, a w środku tkanka, jak mu się zdawało koszmara, zalana w gęstej, żółtej cieczy. Miał przeczucie, że kiedyś może mu się przydać.
Patrzył na znaleziska, spoglądając co jakiś czas na laboratorium, a po jego głowie snuły się różne myśli.
– Laboratorium do prac nad organizmami i żadnej książki o biologii, ani chociaż jeden notatki. Znalezisk też nie jest wiele. Eksponaty zniszczone w pośpiechu, coś musiałoby zostać. Ktoś tu niedawno był i wszystko zabrał. Kim on był?
Stał tak chwile w konsternacji. W końcu otrząsnął się jednak, po czym co mógł, spakował do plecaka. Zbliżając się do wyjścia, na podłodze zauważył skrawek pożółkłej kartki, a na nim fraza zaklęcia.
– Przynajmniej kod dezaktywacji golemów zostawił. – Lekki ironiczny uśmiech zagoscił na jego twarzy. Po chwili żyrandole zostały magicznie zgaszone.
Regis wychodząc, dostrzegł, że słońce zbliżało się do ledwo widocznej zza drzew linii horyzontu, a z chmur ponad nim, już od kilku ładnych chwil musiał padać śnieg. Zarzucił na głowę kaptur peleryny i po pobielonym leśnym runie udał się w podróż z powrotem do własnego domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz