Jesień 1457
– Szczerze mówiąc nie wiem. Podejrzewam, że to jakieś zatrucie, skoro wygląda lepiej ode mnie, a tak elegancko przywitał się z trawą – przestała oglądać wnętrze namiotu i skupiła się wreszcie na mężczyźnie, który starał się rozszyfrować uszkodzenie na ramieniu Shena. Shira w tym czasie z bólem serca odcięła rękaw szaty i możliwie jak najdelikatniej odkleiła materiał od rany.
– Z czym walczyliście? – rozejrzała się jeszcze raz dookoła, szukając czegokolwiek do przemycia rany.
– Nie mam pojęcia. Wyglądało jak człowiek. I miało obrzydliwego robala na kostce – skrzywiła się na samo wspomnienie smrodu, który się z niego unosił, a czarnowłosy uniósł brwi.
– Robala? – odwrócił się w jej stronę i zmarszczył brwi.
– Zatruł całą krew tego czegoś. Nie masz pojęcia jak to śmierdziało. Ale do celu. Masz tu jakieś bandaże czy cokolwiek? Shen może umierać, ale ja nie chcę mieć przez to blizn większych niż potrzeba – czarnowłosy westchnął, jakby przez sekundę zastanawiał się, czy nie wyprosić jej z namiotu.
– Przed namiotem powinny stać wiadra. Przed chwilą lało, więc pewnie są pełne. Przynieś mi jedno, a jakieś inne możesz sobie wziąć – Shira prawie prychnęła słysząc jego władczy ton. Gdyby tylko wiedział z jakiej rodziny pochodzi, na pewno nie odważyłby się tak do niej odezwać. Mimo wszystko, skoro on sam skupił się na Shenie, to nie zamierzała czekać grzecznie w kolejce i dalej cierpieć. Zgodnie z prośbą mężczyzny wniosła jedno z wiader do namiotu. Skoro już przytargała tutaj białowłosego, to równie dobrze mogła mu pomóc. No i zatruta krew raczej nie nadawała się do jej planów. Zaraz też poszła obmyć swoje ramię pod nareszcie silnym strumieniem wody i z ulgą obłożyła je maścią gojącą, którą zawsze nosiła przy sobie w razie oparzeń. Może i nie był to najmocniejszy specyfik jaki miała w swojej kolekcji, ale przynajmniej mogła już zacząć działać. Czując się już zupełnie jak u siebie weszła znowu do namiotu, gdzie czarnowłosy mamrotał coś pod nosem i wyraźnie starał się skupić.
– Jeśli powiesz mi co to było może będę mogła pomóc – stanęła tuż obok niego, znowu sprawdzając puls Lorda. Według niej nie było aż tak tragicznie, żeby miał zaraz umrzeć, ale kto go tam wiedział. Czarnowłosy za to wyrwany z transu zmierzył ją lekceważącym spojrzeniem.
– Niby jak? Będziesz zmieniać bandaże? – Shira powoli skierowała na niego wzrok, przy okazji uśmiechając się najpiękniej jak potrafiła.
– Zdziwiłbyś się, ile wiem o truciznach. Nawet jeśli tej nie znam, to być może mam na to antidotum. Zamierzasz sam się męczyć?
<Avrion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz