Wiosna 1457
Był to ostatni dzień stażu. Diego przeczytał swojemu przełożonemu kilka rozdziałów traktujących o ziołach i eliksirach. Wszystkim towarzyszyły piękne ilustracje składników opisywanych mieszanek.– Czyli podstawą tych przepisów jest coś, co nie występuje w tym wymiarze dobrze rozumiem? – Zapytał Diego, przyglądając się recepturom na stronach.
– Kiedyś nie występowało, mój drogi – doprecyzował stary mag. – Zostało tu sprowadzone i kultywowane przez pokolenia tak długo, że obecnie rośnie dziko w miejscach starych osad.
– Bardzo ciekawe – przyznał Diego. – Jak wyglądają inne wymiary?
– Mogą przybierać najróżniejsze formy – Kruk podniósł oczy do góry. – Przechodząc do innych wymiarów możesz przenosić się zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. – Opuścił wzrok z powrotem na Diego. – Jest to jednak nadal dziedzina niezbadana. Nie wiemy o niej tyle, żeby takie podróże były bezpieczne.
– Co się stało z tymi, co próbowali?
– Ja tego nie wiem – mruknął mag. – Może miałem coś o tym w którejś z książek... Ale wiesz z kim powinieneś porozmawiać? Ach, nie... On wyjechał z miasta parę miesięcy temu i jeszcze nie wrócił.
– Kto? – spytał Diego.
– Pedro Underhill; mag. Jest łowcą, tak jak ty. Wejść! – Kruk wykrzyknął nagle ochrypniętym głosem.
Uszu Diego sięgnął odgłos zawiasów drzwi frontowych. Chwilę potem, w izbie pojawił się jakiś człowiek; wyglądał na wprawionego podróżnika. Przez ramię miał przewieszony tobołek, a w dłoni trzymał jakieś zawiniątko.
– Mam przesyłkę dla pana... – spojrzał na świstek, który miał ze sobą.
– To ja – powiedział krukowaty, zanim ten dokończył.
Diego spojrzał na swojego przełożonego. Dziwne, gdyby Diego dostawał Ora za każdy przypadek, w którym nie poznał imienia osoby z którą pracował... miałby dwa Ora. Nie jest to dużo, ale dziwne, że przydarzyło mu się to więcej, niż raz.
Szkoda, że nie było dobrej okazji dla Diego na podanie własnego imienia. Szczerze wolałby być nazywany „Diego”, a nie „zamaskowany”, „mój drogi”, bądź „młodzieńcze”.
Krukowata bestia wstała z miejsca i odebrała swoją przesyłkę. Posłaniec ukłonił się, po czym wymaszerował na zewnątrz. Tymczasem mag położył zawiniątko na stole i zaczął je odpakowywać. Spod warstw materiału zabezpieczającego cenną zawartość, wydobył parę okrągłych szkieł w pozłacanej oprawie. Od razu umieścił je na swoim dziobie.
– Ach! Odzyskałem wzrok! – zawołał. Odwrócił się, by spojrzeć na swojego, od niedawna, ucznia.
– Sprawdzą się? – zapytał Diego pogodnie.
– Podaj mi jakąś książkę. Jakąkolwiek – poprosił kruk.
Kuglarz-łowca wykonał polecenie. Nawet nie sprawdził, o czym traktowała. Bestia otworzyła tomisko na pierwszej-lepszej stronie i zaczęła wodzić wzrokiem po tekście.
– Obawiam się, że.... – zaczął mag, znów spoglądając na Diego. – Tutaj kończy się nasza współpraca, mój drogi.
– To była prawdziwa przyjemność – odparł kuglarz-łowca. Podniósł ostatnie notatki, które miał do zabrania i skierował się do wyjścia. Drzwi jednak trzasnęły przed jego nosem. Przeciąg..?
– Ależ nie mogę cię wypuścić bez żadnego dowodu wdzięczności! – zaprotestował mag.
– Naprawdę, nie trzeba. Wystarczy, że...
– Wybierz sobie jedną z książek. Od dzisiaj będzie twoja – zarządził kruk.
– Mam inny pomysł, proszę pana. Pan zachowa wszystkie swoje książki, a ja po prostu zajrzę znów do tej kamienicy, jeśli będę kiedyś chciał coś wypożyczyć.
– Zgoda – mag uśmiechnął się serdecznie. – Obyś odnalazł to, czego szukasz, Diego – dodał na pożegnanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz