Jesień 1456
– A jak już posprzątasz, to będziemy dalej uczyć się rzucania kartami? – zapytał Ting.Diego wyjął z drugiej kieszeni przedziurawiony egzemplarz.
– Żebyś nie myślał, że zapomniałem.
– Wyjątek od reguły – rzucił Drobny-dwunogi.
Diego zaśmiał się pod nosem z przytyku kolegi.
– Ponownie, to nie był dowcip.
Mężczyzna dokończył jeść pierwszą bułkę. Kiedy przestał przeżuwać ostatni kęs, jeszcze raz dla pewności wyciągnął drugi wypiek w stronę kolegi.
– Nie będziesz chciał nawet kawałka?
– Mówiłem, mnie obchodzą tylko owady – odparł Ting.
Diego zabrał się więc za pałaszowanie i tej bułki. Uchronił ją przed zmarnowaniem. Do tego zbliżała się pora drugiego śniadania, więc mężczyzna załatwił oba posiłki przy jednej okazji.
Wtedy mężczyźnie przypomniało się o wisiorkach, o które miał zapytać. Jednak zaczął kontemplować, czy powinien zadać to pytanie, skoro jeszcze nie zdobyli kawy. Nie chciał, żeby jego kolega męczył się z brakiem kofeiny, czy innym nieprzyjemnym uczuciem, które pchało go w stronę ziaren wspomnianej rośliny.
– Znów to robisz.
– Co masz na myśli? – zapytał kuglarz.
– Zamyślasz się – odparł Ting. – Odlatujesz.
Diego chrząknął, żeby dać sygnał, że zamierza zacząć nowy temat.
– Powiedz Ting... co jeszcze masz w tym plecaku?
– A co cię to tak interesuje? Czy ja przeglądam twoje rzeczy?
– Właściwie to tak – Diego wspomniał sytuację z dzisiejszego poranka.
Ting zamilkł na chwilę. Po tym, przycisnął pazur do ziemi i wpakował sobie coś do pyska.
– Dzienne owady uliczne... wszystkie są takie małe – westchnął.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz