Zima 1456
– Co gdyby coś takiego przytrafiło się dzieciom? – zapytał Diego.Matka otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Głos, a z nim wszystkie argumenty, uwiązł jej w gardle.
– Według mnie to lepiej dla waszych dzieci, że jestem łowcą, niż gdybym nim nie był.
– Diego ma rację, Claire – powiedział ojciec.
Matka westchnęła.
– Jeszcze o tym porozmawiamy – zwróciła się do męża. – A na razie... Diego, myślę, że powinieneś już iść – Bez liczenia wcisnęła mu w dłoń pieniądze i skinęła głową w stronę wyjścia.
– Mam przychodzić jutro? – zapytał dla pewności kuglarz.
– Nie. Jutro ja mogę zostać z dziećmi. Przyjdź za dwa dni.
– Tak jest – Diego ukłonił się grzecznie i ruszył do drzwi. Zatrzymało go jednak mocne pociągnięcie za rękaw kurtki.
– Diegoooo! – jęknął Rick. – Zapomnieliśmy o bajce. Nie dokończyłeś bajki.
– Dokończę ją innym razem – Wzrok kuglarza spotkał się z zimnym spojrzeniem Claire.
Mężczyzna delikatnie oderwał dłoń chłopca od swojego rękawa. Skinął mu głową na pożegnanie i wyszedł.
Na zewnątrz Diego policzył Ora, które dostał. Zapłata była prawie dwa razy wyższa, niż się umawiali. Coś w tym uwierało kuglarza, ale nie miał odwagi tam wracać. Oczywistym było, że matka dzieci znienawidziła go. Była przekonana, że naraził dzisiaj jej skarby na niebezpieczeństwo. Śmiertelne niebezpieczeństwo.
Jeśli tak było, co z niego za opiekun?
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz