Jesień 1457
Pokręcił głową. Niemożliwe, aby ktoś taki był łowcą. Musiała być tylko pomocnikiem. Może wcale nie trafiała na pole walki. Elfy bywały dobrymi medykami...
– Tak w ogóle to jestem Conna! Medyczka.
Coraz bardziej wątpił w swoją nieomylność. Była medyczką, była elfką... i miała przeciekający szałas.
– Ilu was jest?
– Um... – zaczęła liczyć na palcach. Miała gołe dłonie i całkowicie zmarznięte, w dodatku równie czerwone jak uszy. Widział, jak bardzo roztrzęsione były. – Nie wiem. Kilkunastu na pewno.
– Mieszkacie w pobliżu...?
– Zależy. Jedni tak, inni nie.
– I wszyscy z was są tacy młodzi?
– Pan jest najstarszy – zaśmiała się – Więc chyba tak...
Poczuł ukłucie w sercu. W ten sposób upewniła go w tym, że na pewno nie było tu jego starych przyjaciół. Jego ułudne marzenia rozwiały się jak ten śnieg na wietrze. Nie wierzył w to jakoś mocno, lecz wystarczająco, by przyniosło bolesny zawód. Właśnie dlatego dawanie sobie nadziei na pomysły głupie i nierealne nie powinno mieć miejsca. Najwyraźniej mimo takiego wieku wciąż nie zdążył sobie tego porządnie zapamiętać.
– Nie zapytałaś nawet kim jestem i czego tutaj szukam...
– Kim pan jest i czego pan tutaj szuka?
Westchnął ponownie, starając się, aby tego nie zauważyła.
– Będziecie potrzebować naprawdę solidnego szkolenia. Zbyt duża samowolka, brak kontroli. Trzeba to zmienić.
– Proszę? – zatrzepotała swoimi przydługimi rzęsami.
– Jestem Lestat de Chuvok, łowca.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz