Jesień 1457
– Słyszałem o tobie niejedno, i żadna z tych rzeczy jest czymś pozytywnym – zaczął Lestat – Musisz sobie zapracować na zmianę złej sławy, którą jesteś owiany. Radziłbym od przyjęcia pod swój dach mnie i Conny, przynajmniej aż do końca śnieżycy.
Shen parsknął gniewnie, ale przepuścił ich w drzwiach. Conna, przechodząc, posłała mu najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać.
Rozebranie wszystkich płaszczy i futer Lestata trochę zajęło. Shen niechętnie powiesił je na wieszaku nieopodal wejścia, a potem zaprowadził ich do kominka. Gotował wodę w blaszanym dzbanku zawieszonym tuż nad ogniem. Młodzieniec zerknął do środka, oceniając jej ilość na wystarczającą i zabrał się za przygotowywanie herbaty. Lestat z drobnym zaskoczeniem dostrzegł, że nie znał tych liści, a ich zapach nie kojarzył mu się z żadnym ziołem. Musiały pochodzić wprost ze Wschodu.
– Lubisz herbatę, czyż nie? – zapytał Lestat. Shen kiwnął głową, rozstawiając pięknie malowaną porcelanę na stoliku. – Przywiozłeś ją aż ze swoich stron. Musisz mieć dużą kolekcję...
– Już mi się kończy. Oszczędzam – odpowiedział chłodno, sięgając po wrzącą wodę. Zaraz potem zniknął w kuchni i postawił pod ich nosami świeże pierożki. Conna, zdumiona, otworzyła usta. Było ich za mało, aby wszyscy mogli się najeść, ale mężczyzna prawdopodobnie przyrządził je znacznie wcześniej z myślą o samym sobie. Wszystko wskazywało na to, że nie miewał gości.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz