Wiosna 1457
– Ooo Anastazjooo! O nie płacz, bo już dość! – wykrzyknął na cały głos Carlos, przejeżdżając ręką po strunach lutni. Wyprzedził brata i szturchnął go w bok. – A ktoś tutaj powinien wyluzowaaaaać! – dokończył wers piosenki, ewidentnie przerobiony na potrzebę sytuacji.Pedro odsunął się od młodszego. Spróbował mimo wszystko skupić uwagę na drodze zaznaczonej na mapie. Dążył do tego, by znaleźć chociaż jeden element przypominający ich otoczenie; chociaż jeden punkt, po którym mógłby rozpoznać, gdzie konkretnie są.
- Ooo Anastazjooo! O nie płacz za mną, nie! - wykrzyknął młodszy z braci, prawie trafiając w odpowiednią nutę. Zupełnie jakby mijał się z właściwym tonem specjalnie, by jeszcze bardziej drażnić brata. Znów uderzył struny instrumentu. Ich dźwięk rozlał się po całej okolicy.
Gdzieś na dnie umysłu Pedra pojawił się pomysł, żeby zniszczyć mu tę lutnię; źródło koszmarnie denerwujących dźwięków. Najlepiej by było zrobić to o jakąś skałę. Carlos trochę by lamentował, ale w końcu by mu przeszło...
Chociaż nie, jest inny sposób, żeby go uciszyć.
– Jak dalej będziesz się tak drzeć usłyszy nas jakaś wyverna.
– Ta, jasne – zaśmiał się Carlos. – Czekaj, to ten latający smok?
– Mhm...
Na twarzy młodszego z braci można było teraz zobaczyć dość nietęgą minę. Powoli opuścił lutnię. Pedro uśmiechnął się pod nosem. Co jak co, ale straszenie braciszka zawsze mu wychodziło. Jednak dopiero z czasem nauczył się to odpowiednio wykorzystywać.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz