Jesień 1456
Karnia usiadła niepewnie obok chłopaka.
– Chyba naprawdę potrzebujesz tego masażu. Jesteś strasznie sztywny – zauważyła.
– A czego, żeś się spodziewała po kimś, kto urwał się z zakonu? – zażartował, przedrzeźniając ją.
Karnia zaśmiała się krótko, uśmiechając się do Saadiyi. Nie chciała pokazywać mu, jak bardzo zdziwiło ją jego zachowanie. Nie spodziewała się, że postąpi w ten sposób. Zakładała raczej, że skończy się na jej błaganiach. Nie przypuszczałaby, że tak na trzeźwo…
W sumie nie narzekała. Kiedy był obudzony, wydawał się jeszcze przystojniejszy. Zwłaszcza jego złote, piękne niczym dwa, niewielkie słoneczka oczy, w które mogłaby wpatrywać się cały dzień. Teraz chyba już rozumiała, dlaczego ta dziwna bogini lubowała się w wydłubywaniu oczu. Gdyby mogła, kozica sama wyjęłaby je chłopakowi i oprawiła w ramkę niczym najdroższy obraz do podziwiania. Wiedziała jednak, że to tak nie działa. Stwierdziła, że musi kiedyś poprosić go o swój portret. A najlepiej malunek samych jego oczu.
Zaczęła ostrożnie masować skrzydło chłopaka. Jego gładkie, miękkie pióra przesuwały się między jej palcami, łaskocząc lekko. Przesuwała dłonie powoli, po jego ciele. Nie chciała wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, ponieważ Saadiya już teraz wydawał się zestresowany. Wolała nie wywoływać u niego ataku paniki.
– Mam nadzieję, że nie narzekasz na moje zdolności – zaśmiała się.
– Nie… Jest dobrze – odpowiedział niepewnie.
Nadal był strasznie spięty. Kozica przesunęła niepewnie dłonie na barki bestii. Z początku wydawał się zdezorientowany, jednak po chwili zaczął się odprężać.
Siedzieli tak w ciszy przez dłuższy czas, aż Karnia nie stwierdziła, że jej dłoniom należy się chwilowa przerwa.
– Teraz twoja kolej – rzuciła, siadając tak, aby chłopak mógł ją pomasować.
– Tylko że nie wiem, czy potrafię. Dawno nikogo nie masowałem – zaśmiał się.
– Oj przestań, nie może być tak źle! A po wszystkim, możemy przecież pójść nieco dalej…
– Podziękuję.
Mówiąc to, Saadiya odskoczył od kozicy, poprawiając przy tym swoje ubrania, których nie ostało się wiele. Chyba zdał sobie sprawę z tego, jak skąpo ubrany właśnie był, ponieważ zaczął rozglądać się zdezorientowany po pomieszczeniu. Dopiero gdy zlokalizował swoje ubrania, rozrzucone po podłodze w kącie pokoju – wstał, ruszając w ich stronę.
Karnia widząc jego zachowanie, natychmiast zareagowała. Stanęła przed nim z poważną miną. Po chwili, chcąc przekonać go do zostania, zmusiła się do łagodnego uśmiechu.
– Gdzieś idziesz, Ptaszyno? Nawet jeszcze się dobrze nie poznaliśmy!
– Możemy porozmawiać na dole. Na przykład przy szklance… – zawahał się. – Przy szklance wody.
– Przez „o” z kreską, mam rację?
– Co?
– Hm? – Karnia uśmiechnęła się szeroko.
Saadiya wyminął ją ostrożnie i szybkim ruchem zgarnął swoje ubrania z podłogi.
– Jeśli pozwolisz, to się ubiorę. Strasznie zimno się tu zrobiło!
– Tak? Ja jakoś tego nie czuję! Mogę cię przytulić, jeśli to pomoże.
– Nie trzeba. Ty też powinnaś się ubrać, bo się przeziębisz…
– Nic mi nie będzie – prychnęła koza.
Nie podobało jej się, do czego dążyła ta rozmowa. Nie mogła przecież od tak go wypuścić! Nawet nie zdążyła się rozkręcić, a on już postanowił zostawić ją i tak po prostu odejść? Jasne, mógł to zrobić, jednak nie w takim momencie! Jakby nie mógł poczekać…
Patrzyła na niego, gdy ten nerwowo nakładał na siebie kolejne warstwy ubrań. Ostatecznie ubrał również swoją ptasią maskę i odwrócił w stronę drzwi.
– Nie chcesz zostać na dłużej? – zapytała rozdrażniona.
– Przykro mi, ale nie mam już pieniędzy, a jestem strasznie głodny. Chciałbym niedługo wyjść, aby móc gdzieś trochę dorobić i…
– Nic więcej nie mów! – przerwała mu. – Możesz pracować dzisiaj w karczmie u mego boku! A spać możesz u mnie, abyś nie musiał wynajmować pokoju!
– Tak w sumie to już wynająłem go w innym miejscu. Tam też zostawiłem wszystkie moje rzeczy, więc jeśli pozwolisz, to wrócę chyba do miasta.
– A co jeśli nie pozwolę?
<Saadiya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz