Jesień 1456
– Hm a nie chciałeś zapolować na scury ze mną... – Diego przejechał szmatą po kolejnej desce.– Też mi zabawa, ganianie za gryzoniami. To się nawet nie nadaje do jedzenia.
Diego wzdrygnął się na tę myśl.
– Już wolę myśleć o smaku kawy... – mruknął kuglarz.
– Nie przypominaj. Musimy czekać na nią cały długi tydzień. Ugh!
– Mogło być gorzej – zauważył Diego.
– Ale mogło być lepiej – burknął w odpowiedzi Ting. – Długo jeszcze?
– Już gotowe – Diego wstał i podniósł wiadro, by wylać brudną wodę za okno.
– Nareszcie!
Diego odstawił cebrzyk w kąt pokoju i rozwiesił szmatę na oknie. Po tym, zaczął zbierać poprzestawiane na czas mycia podłogi przedmioty.
– Powiedziałeś, że skończyłeś.
– Skończyłem główny punkt sprzątania – sprecyzował Diego. – Zostały już same drobiazgi. Możesz mi pomóc, jeśli chcesz, żeby było szybciej.
Ting znów wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk oznaczający zrezygnowanie i brak chęci. Niemniej jednak zszedł z łóżka, podszedł do kuglarza i zabrał mu kilka przedmiotów.
– Gdzie mam to odstawić?
– Tam, gdzie zwykle stoi – wyjaśnił Diego.
– Pomyślałeś, że gdybym wiedział, to bym nie pytał?
– Tę zastawę odstaw do szafki – Mężczyzna wskazał odpowiednie miejsce. – A te buty pod łóżko.
Ting poszedł wykonać swoje zadanie. Nagle przez okna do izby wdarł się zimny wiatr. Drobny-dwunogi zatrzymał się wpół kroku. Odwrócił głowę, by spojrzeć na źródło zawiei.
– O co chodzi? – spytał Diego, widząc reakcję kolegi.
– Nie, nic... Tylko... Skojarzyło mi się to z kimś.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz