Jesień 1456
Nie, chyba ten termin już minął... Jednak odruchem Diego było gonić za potworem, którego widział; nawet tak mało niebezpiecznym, jak pojedynczy scurek.– Zamaskowany, co ty tam znalazłeś? – zawołał Ting za towarzyszem.
– Nic, nic... – Diego wyprostował się. Wówczas przypomniał mu o sobie ból mięśni; wstanie z kucek okazało się o wiele trudniejsze, niż zwykle.
– Czyżby?
– Widziałem scura – oznajmił kuglarz-łowca, odwracając się do kolegi. – Wydaje mi się, że powinniśmy go gonić, zanim narobi szkód.
– Znowu powiedziałeś „my”. Ja nie jestem członkiem waszej gildii – Ting założył ręce na piersi. – Ale znasz się na walce i polowaniu, prawda? Prawda – mruknął Diego, nawet nie czekając na odpowiedź.
– Nie oznacza to, że odwalę za ciebie całą czarną robotę.
– Nie mówimy o całej przecież – zaznaczył kuglarz.
– A jaką część tej pracy zdołasz wykonać sam, skoro aż odwołałeś występ? Sam widzisz, że dzisiaj się do niczego nie nadasz.
Diego wypuścił powietrze.
– Więc mówisz, że powinniśmy zignorować niebezpieczeństwo?
– Jakie to niebezpieczeństwo, Zamaskowany? – Ting wstał z miejsca. – Jeden scur? – Podniósł palec. – Nie przesadzasz trochę?
– Ale...
– Mamy inne plany. Prawda? – stwór wszedł mu w słowo.
Diego spojrzał na kartkę ze swoją listą zadań. Faktycznie, nie było na niej polowania na potwory, ani ganiania po ulicach za czymś, co mógłby zabić nawet cywil.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz