Zima 1457
Przebudził się w skąpanej w półmroku ciemnozielonej komnacie. Chłodne powietrze wtłaczane podmuchami wiatru szybko w pełni przebudziło łowcę. Nie zwlekał długo, by zacząć przygotowywać śniadanie. Odwinął się spod materiału peleryny i w pozycji półleżącej zaczął przygotowania. Z pozostałych fragmentów drewna wraz z leżącymi igłami uformował niewielki kopczyk, który z pomocą stworzonych iskier zamienił w niewielkie palenisko. Wydobył z bagażu odrobinę prowiantu i na wzór ostatniej kolacji, przygotował posiłek.
Gdy skończył i przygotował się do drogi, wyszedł spod ugiętych pod naporem napadanego śniegu gałęzi schronienia. Otrzepawszy się ze opadniętego na siebie w międzyczasie białego puchu, rozejrzał się wokoło. Krajobraz był przykryty jasną warstwą opadu. Ciemne konary kontrastowały z jasnym tłem. Łowca ruszył w dalszą podróż przez zimowy gąszcz.
Ciemne chmury odeszły, pozostawiając jasne chmury, spomiędzy których co jakiś czas padały ostre promienie nisko zawieszonego słońca.
Kroczył, pozostawiając w śniegu wyraźne odciski swych wędrownych butów. Droga dłużyła się przez monotonny krajobraz i nie najlepsze do wędrówki warunki. Po pewnym czasie, z popielatych chmur, znów zaczął spadać śnieg, tym razem jednak delikatny, nieprzeszkadzający w przemierzaniu drogi, choć po kilku chwilach tworzący na wzór zamglenia obraz, ograniczający widoczność na dalsze odległości.
Po pewnym czasie Regis natknął się na coś, co mocno przykuło jego uwagę. Duże ślady. Prowadziły one ku zaczynającej się kilkaset metrów dalej otwartej przestrzeni. Nie były najświeższe, miały kilka godzin, najprawdopodobniej pochodziły ze wczesnoporannych godzin. Ich właściciel już dawno zdołał się oddalić i przestał sprawiać zagrożenie, a sądząc po tropie, sprawiłby je bardzo poważne. Znalezisko wyglądało jak trop wilka przez ułożenie i podobny kształt łap, wielkość odcisków wskazywała jednak na coś postury dużego niedźwiedzia. Łowcy wydawało się, że nie widział nigdy przedtem czegoś takiego, aż przypomniało mu się pojedyncze znalezisko, na które trafił, wracając z odbytego tej jesieni polowania na harpie. Ślady należały najprawdopodobniej do tej samej istoty, czym ona jednak była. Tym jak i poprzednim razem postanowił pozostawić odkrycie przez niesprzyjające tropieniu warunki. Ruszył dalej, tym razem zagadka nurtowała go mocniej niż ostatnim razem.
Po długiej wędrówce wyszedł w końcu z jednolitej ściany lasu, stając na skraju lasu, spoglądając na otwartą przestrzeń, na końcu której majaczył zarys Rivotu. W tej właśnie chwili uderzyła go świadomość pewnej kwestii. Odkąd osiedlił się na obrzeżach miasta, ledwie kilka nocy spędził w dawnym stylu, w stylu, którym żył od lat.
Ledwie kilka razy rozbił obóz, spał pod gołym niebem, wędrował od świtu do zmierzchu. Przez ostatnie kilka miesięcy odstawiał na kołek wierną pelerynę, w której kiedyś spędzał bez przerwy dnie. Odwieszał miecz, niegdyś zawsze przy boku, nie kładł się na ściółce, lecz we własny łóżku, nie pod gwiazdami, a pod własnym dachem.
Przeszyło go dziwne uczucie. Nostalgia? Sentyment? Tęsknota?
Miał nowe życie, ale czy aby na pewno był na to gotów, czy mógł porzucić stary byt, czy przeszłość pozwoliłaby mu na to?
Jedyne co mógł, to ruszyć dalej w prószącym znów śniegu i stawić czoła temu, co nastanie.