Jesień 1457
Zamek w drzwiach szczęknął, klamka poruszyła się. Wspomnienia straciły na ostrości kolorów. Wartość sentymentalna zanikła wraz z momentem, kiedy oczom Lestata ukazał się wysoki, blady mężczyzna o białych włosach i w ciężkich, niezbyt tutejszo wyglądających, szatach. Nie przypominał w niczym Ifana. Nie miał ciepłej kurtki i jeszcze cieplejszego uśmiechu, oraz niedźwiedziego uścisku rzucanego jeszcze w progu chaty.
– Dzień dobry. Nazywam się... – zaczął Lestat, ale nie było dane mu dokończyć. Kiedy białowłosy mężczyzna zauważył Connę, drzwi natychmiast zatrzasnęły się tuż przed ich nosami. Starzec powoli obrócił się w stronę dziewczyny. Uśmiechnęła się nerwowo, a jej policzki zapłonęły jeszcze świeższą czerwienią.
– Jesteście wrogami?
– Co? N-nie. Lord Shen po prostu... nikogo nie lubi. Nie tylko mnie.
– Zatem aspołeczny osobnik – westchnął – Trudny orzech do zgryzienia. Jeśli nie da się zmienić, nie ma dla niego miejsca w Gildii.
– Nie wiem, czy moż... – zaczęła, ale Lestat już zaczął walić w drzwi. Robił to tak, jakby miał zamiar obrócić w pył wszystkie deski. Zawiasy skrzypiały pod naporem jego gwałtownych uderzeń.
Nagle usłyszeli szczęk klamki. Drzwi otworzyły się na nowo, z wnętrza chaty zawiało przyjemnym ciepłem.
– Jestem Lestat de Chuvok.
Oczy Shena poszerzyły się. Teraz widział wyraźnie jego karmazynowe tęczówki. Sądził przez chwilę, że młodzieniec również był wampirem, ale – ku jego rozczarowaniu – nie miał żadnych innych cech charakterystycznych dla tej rasy.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz