Zima 1456
– Dzień dobry – powiedział Diego, zamykając po cichu za sobą drzwi. – Można, prawda?– Jestem w domu, to raczej można... – mruknął rzemieślnik, nie podnosząc wzroku znad swojej pracy.
– Heh, ma pan racje, głupie pytanie – zaśmiał się kuglarz.
– Co tam potrzeba? – mieszczanin wyprostował się, by spojrzeć na klienta. Zmarszczył czoło, widząc maskę na jego twarzy. Tym dziwniejszy wydał się mu fakt, że maska niczego nie przedstawiała. Ot, parę plam farby na gładkim kawałku drewna.
– Mógłby pan rzucić okiem na ten instrument? – Diego położył na ladzie to, co znalazł parę miesięcy temu pod podłogą w swoim domu. Już od dawna myślał, żeby zabrać ten przedmiot do lutnika, ale zawsze odkładał to na później. A to występ się przedłużył, a to wypadło polowanie na jakiegoś potwora i tak jakoś... nigdy nie było czasu.
Mężczyzna zza lady podniósł ostrożnie instrument w dłonie, by go dokładnie obejrzeć. Pomyślał z podziwem o jego twórcy; zachwyciło go idealnie wyrzeźbione, symetryczne pudło rezonansowe oraz gładkie jak jedwab struny.
– Nigdy nie widziałem tak doskonałej roboty. Gdzie to kupiłeś synku?
– Liczyłem, że to pan będzie w stanie mi to powiedzieć... – mruknął Diego.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie, pamiętałbym, gdybym sprowadzał lub zrobił coś takiego. Doprawdy, niezwykłe... – Podniósł wzrok z powrotem na Diego. – Skąd to wziąłeś, jeśli go nie kupiłeś? – zapytał lutnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz